Skandal straszliwy, przynajmniej w mediach społecznościowych, wywołał mój wczorajszy tekst, w którym przestrzegałem, że politycy PO szeroką ławą i drogą zmierzają do piekła, a także przypominałem, że sami wyłączyli się z Kościoła, co oznacza, że do Komunii nie mogą przystępować. I od razu podniósł się szum, także wśród niewątpliwie katolickich komentatorów. Odpowiadam więc na kilka zasadniczych zarzutów.

Pierwszym z nich jest stwierdzenie, że prezydium Episkopatu napisała, że głosowanie „za” rządowym projektem „może”, a nie, że „prowadzi” do wyłączenia się z Kościoła. To prawda, tyle, że warto zadać sobie pytanie, co oznacza owo „może”. Otóż mniej więcej tyle, że oczywiście biskupi nie są w stanie stwierdzić, czy każdy popierający owe rozwiązania jest zdrowy na ciele i umyśle, czy jest zdolny do samodzielnego podejmowania decyzji, albo do zrozumienia kwestii, nad którymi głosował i wreszcie, czy nie działał pod przymusem. Jeśli któraś z tych opcji wchodzi w grę, to oczywiście nie ma mowy o tym, by wsparcie tych rozwiązań wyłączała go z Kościoła. Jeśli jednak ktoś w sposób wolny i świadomy wsparł takie rozwiązania, to w oczywisty sposób – niezależnie od tego, co opowiada – postawił się poza Kościołem. I jako taki nie powinien przystępować do Komunii, to momentu publicznej pokuty i zapewnienia o zmianie opcji. Ksiądz zaś do takiego momentu ma prawo odmówić mu Komunii. Pytanie,  jakie można zadać, brzmi tylko, czy znajdzie się taki odważny, by zachować wierność nauczaniu Kościoła.

Kwestia druga, to odpowiedź na pytanie, czy akty publiczne polityka mają znaczenie, jeśli zapewnia on, że prywatnie ma inne zdanie. Odpowiedź jest oczywista. Pewnie, że mają. Zapewnienia o prywatnym sprzeciwie wobec in vitro czy aborcji są psu na budę, jeśli nie idzie za nimi zaangażowanie. To, tak jakby ktoś zapewniał, że prywatnie to on bardzo kocha żonę, ale w przestrzeni publicznej zdradzał ją z kim popadnie. Ile warte byłyby takie zapewnienia? Mniej więcej tyle, ile zapewnienia posłów PO, że są oni prywatnie katolikami, ale w przestrzeni publicznej to już nimi nie są.

Zabawne są także stwierdzenia, że przypominanie politykom o ich obowiązkach religijnych jest naruszaniem rozdziału państwa i Kościoła. To ostatnie przebiega w przestrzeni publicznej, a nie przez konkretne osoby. Nie jest tak, że istnieje rozdział katolika i polityka w człowieku. Każdy z nas jednością i jako jedność będzie osądzony. Nie jest tak, że jakiś N. pójdzie do piekła jako polityk, ale jako człowiek do nieba (albo odwrotnie). Każdy akt naszego działania jest zatem jednością i każda decyzja, także ta polityczna może mieć skutki także w wieczności. Miłosierdziem nie jest udawaniem, że jest inaczej, ale otwarte przypominanie rzeczywistości.

Trzecia kwestia dotyczyła tego, dlaczego akurat to głosowanie miałoby być szeroką drogą do piekła. I znowu odpowiedź jest dość oczywista. Po pierwsze dlatego, że obiektywnie postawiła ona ogromną większość (dopuszcza możliwość, że kilku z głosujących za było nieświadomych, zamroczonych używkami albo niezdolnych do decydowania) posłów PO poza Kościołem. A stara prawda katolicyzmu przypomina, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Po drugie dlatego, że aktem woli politycznej posłowie PO wprowadzili w Polsce prawo, które pozwala nie tylko na selekcję eugeniczną, ale też na adopcję dzieci przez pary gejowskie, a także rozerwało jakiekolwiek więzy biologiczne. Krew niepełnosprawnych, ale i pełnosprawnych dzieci (na jedno urodzone dziecko przypada dwadzieścia uśmierconych) spada na posłów PO. Zniszczenie rodziny także będzie obciążać właśnie ich. I trzeba to powiedzieć zupełnie jasno. Nie ma powodów, by udawać, że jest inaczej, że decyzje polityczne nie obciążają sumienia.

Tomasz P. Terlikowski