Trudno nie zadać pytania, po co kardynał Stanisław Dziwisz spotyka się dziś z Ewą Kopacz? Czy jego doradcy nie widzą, że w ten sposób tonący, antychrześcijańscy politycy, którzy swoimi decyzjami sami wykluczyli się z jedności sakramentalnej z Kościołem (a w przypadku Ewy Kopacz, która uczestniczyła w aborcji ekskomunikowali się) budują sobie resztki autorytetu? Czy kardynał Dziwisz sam nie widzi, że spotykając się z Ewą Kopacz uczestniczy w kampanii wyborczej partii, która jednoznacznie i zdecydowanie od wielu miesięcy atakuje Kościół? Te pytania trzeba zadać,  bowiem – jeśli po spotkaniu i w jego trakcie nie padną jasne napomnienia, to w opinii katolickiej może powstać wrażenie, że decyzje Ewy Kopacz i jej rządu, choć są jawnie sprzeczne z nauczaniem Kościoła i wrogie życiu i rodzinie, nie mają dla kardynała i jego otoczenia najmniejszego znaczenia, gdy w grę wchodzi wsparcie lubianej partii.

<<<KONIECZNIE SPRAWDŹ! GALERIA HANDLOWA FRONDY >>>

Wyjaśnienie, że powodem spotkania mają być kwestii logistyczne w czasie Światowych Dni Młodzieży jakoś mnie szczególnie nie przekonują. A powód jest niezmiernie prosty. Wszystko wskazuje bowiem na to, że to nie Ewa Kopacz będzie stała na czele rządu, gdy w przyszłym roku odbywać się będą wielkie światowe dni w Krakowie. Rozmowy z nią nic zatem nie wnoszą, a jedynie pozwalają jej ogrzać się w ciepełku kardynalskiego siedziby i kilkoma fotkami przesłaniać decyzje swojego rządu, które jasno godziły w ludzkie życie, a także własne naciski na posłów i senatorów, którym łamała – tak w sprawie gender jak i in vitro – sumienia. I trudno, by doradcy kardynała Dziwisza i on sam tego nie dostrzegali. Dziwnym też trafem, nawet jeśli kardynał co jakiś czas krytykuje władzę i Platformę Obywatelską (a robi to), to przed wyborami nagle nabiera dziwnej ochoty na spotkania z jej przedstawicielami, tak by mogli oni owo spotkanie wykorzystać we własnej kampanii wyborczej.

Tyle, że akurat w tej sprawie nikt nie krzyczy, że to zaangażowanie Kościoła w kampanie wyborczą. Nikt nie wyje, że premier łamie zasadę rozdziału Kościoła i państwa, albo że archidiecezja krakowska i jej metropolita uczestniczą w kampanii wyborczej. A przecież tak właśnie się dzieje. Gdy jednak biskupi wspierają (oby nieświadomie) właściwą z punktu widzenia mainstreamu partię, wówczas problemu nie ma. Wrzask podnosi się, gdy Kościół zaczyna bronić zasad moralnych w polityce i ową uwielbianą partię krytykować.

Tomasz P. Terlikowski