To oczywiście bardzo mocny zarzut, ale niestety usprawiedliwiają go wieloletnie działania samych niemieckich biskupów. I fakt, że ich „miłosierdzie” obejmuje tylko tych, którzy wytrwale płacą na to, by mocno nadwątlony gmach eklezjalnej niemieckiej biurokracji nie padł pod naporem rzeczywistej niewiary Niemców. Warto bowiem przypomnieć, że… o ile rozwodnikowi w ponownym związku, zdaniem niemieckich biskupów (nie wszystkich), Komunia Święta ma się należeć jak psu zupa, to jednocześnie odmawiają oni posługi duchownej tym wszystkim, którzy – z jakichś powodów – nie chcą płacić podatku kościelnego. Decyzja o odmowie jego płacenia traktowana jest przez niemiecki Episkopat, jak decyzja o apostazji, i pozbawia prawa do jakiejkolwiek posługi duchownej. Watykan wielokrotnie prosił, by odrzucić taką interpretację, ale Niemcy twardo obstają przy swoim, odmawiając miłosierdzia tym, co nie zapłacą za nie w twardej walucie.

Ta sytuacja nie pozostawia niestety większych wątpliwości, co do tego, że w całym tym sporze niemieckim hierarchom chodzi (także – i to jest najdelikatniejsza z możliwych intepretacji – o kasę). Jeśli bowiem dla nich odmowa zapłacenia podatku kościelnego jest równoznaczna z apostazją, odstępstwem od Boga, a porzucenie żony i dzieci (albo męża i dzieci) nie jest problemem – to jasno pokazuje to, że od wierności Ewangelii czy zwyczajnego zdrowego rozsądku – ważniejsze są dla nich pieniądze. Brak tych ostatnich wyklucza z Kościoła, ale jeśli wiernie płacimy wszystkie podatki, to nawet jeśli Jezus jasno ocenił rozwód i ponowne małżeństwo, to niemieccy biskupi Go poprawią, tak by nie zniechęcać ewentualnych klientów. I taka jest bolesna prawda o niemieckich pomysłach. Z miłosierdziem niewiele mają one wspólnego. Chodzi w nich tylko o kasę, by jeszcze przez moment utrzymać upadający gmach niemieckiej biurokracji eklezjalnej.

Tomasz P. Terlikowski