Wściekłość, rozżalenie są zapewne w tej sytuacji naturalne. Nikt nie lubi być wodzony za nos. Naturalne jest także szukanie i wskazanie winnego (i to zanim prokuratura i policja choćby ustaliły, co naprawdę wydarzyło się w mieszkaniu, i kto za to odpowiada). Katarzyna W. nadaje się do tej roli świetnie, szczególnie, że jej wina w całej tej sprawie nie ulega wątpliwości. Ale w niczym nie zmienia to faktu, że tak ona, jak i jej mąż (też nie bez winy, a kolejne jego wyznania tylko pogłębiają wątpliwości, co do jego w całej sprawie udziału) potrzebują modlitwy.



I nie chodzi mi o to, by ich usprawiedliwiać, by rozmywać  odpowiedzialność. Ona jest i będzie. Nie wierzę, by kobieta uniknęła sprawiedliwości, już tu na ziemi.  Chrześcijanin jednak pamięta, że Chrystus przyszedł do grzeszników, że przyszedł, aby ich wyzwolić z ich grzechów, uzdrowić, oczyścić, otulić płaszczem miłosierdzia. Dwudziestodwuletnia Katarzyna W. tego oczyszczenia potrzebuje, tak jak potrzebuje świadomości, że ktoś ją, mimo całego jej upadku, kocha, że ktoś oddał za nią swoje życie. Tym kimś jest Jezus Chrystus. Naszym zaś zadaniem jest modlić się, mocno, wytrwale, by ta prawda do niej, do jej męża dotarła.



Magdę zaś trzeba zawierzyć Bożemu Miłosierdziu. Ona już spogląda z góry na swoich rodziców, i kto wie, czy nie błaga Boga, by im wybaczył. Bo niezależnie od tego, co się wydarzyło w ich domu, oni są jej rodzicami. A w Bogu, tam po drugiej stronie, jest już tylko miłość.



Tomasz P. Terlikowski