Zacznę od stwierdzenia oczywistości. Wczorajsze wystąpienie w BUW-ie nie było, w sensie literalnym złamaniem nakazu nałożonego przez przełożonych. Nie był to bowiem, przynajmniej literalnie, wystąpienie medialne, a jedynie promocja książki. Inna rzecz, że ksiądz Boniecki, oczywiście wiedział, że zostanie ono odpowiednio nagłośnione, i że wszystkie media, ponownie zacytują jego opinie, za wyrażanie których został wezwany do milczenia. A zatem, choć nie doszło tu do złamanie litery zakazu, to możemy niestety mówić o złamaniu jej ducha. Konsekwentnie więc możemy pytać – niczego nie rozstrzygając, bo od tego są przełożeni księdza – jak jest z duchem posłuszeństwa u ks. Adama Bonieckiego.

 

Nie mniej oczywiste jest także to, że przynajmniej część z opinii wypowiedzianych przez ks. Bonieckiego w BUW-ie było na granicy ortodoksji. Tak ocenić można choćby stwierdzenie, że jest daleki od potępieniami związków gejowskich. Stwierdzenie takie tylko pozornie odnosi nas do stałej zasady, by potępiać grzech, ale nie grzesznika. Katolickim byłoby stwierdzenie, że potępiając grzech osób homoseksualnych pozostających w takim związku, ksiądz nie potępia osób, tylko wzywa je do nawrócenia. Stwierdzenie, że nie potępia się związków buduje już jednak przekonanie, że są one czymś moralnie dopuszczalnym, a niedopuszczalne (bo nietolerancyjne) jest tylko przymuszanie do ich uznania przez Kościół. Oczywiście wypowiedź jest tak sformułowana, że można ją rozumieć inaczej, bardziej ortodoksyjnie, ale zwracając się do takiego, a nie innego, audytorium duchowny powinien mówić tak, by usłyszało ono nauczanie Kościoła, a nie swoje opinie.

 

A teraz chwila uwag mniej oczywistych. Otóż mam coraz mocniejsze przekonanie, że rzekomi przyjaciele ks. Bonieckiego (rzekomi, bo części z nich wcale nie chodzi o niego, a o rozbijanie Kościoła, a inni – rzeczywiście go ceniący i kochający Kościół – swoimi działaniami raczej mu szkodą, niż pomagają), w istocie coraz mocniej szkodą temu kapłanowi i samemu Kościołowi, a także ludziom poszukującym. Dlaczego?

 

1. Ks. Bonieckiemu szkodą bowiem przez stałe przekonywanie go, by występował publicznie i wypowiadał coraz ostrzejsze tezy sprawiają, że marianie zwyczajnie nie mogą przerwać kary. Te wypowiedzi coraz mocniej uświadamiają też, że kara była słuszna, bowiem kapłan ten nie jest w stanie zacząć wypowiadać się po katolicku. Szkodą dla ks. Bonieckiego jest także to, że za pomocą rozmaitych sztuczek prowadzi się go do nieposłuszeństwa duchowi zakonnemu. A to dla zakonnika, w wymiarze religijnym i wiecznym, jest zwyczajnie niebezpieczne.

 

2. Takie działania (tak ks. Bonieckiego, jak i jego przyjaciół) szkodzą też Kościołowi, ponieważ rozkładają jasne nauczanie Kościoła, sprawiają wrażenie, że jest ono nieokreślone i niejasne. I paradoksalnie niczemu to nie służy. Liberalizm (w znaczeniu światopoglądowym) nie przyciąga nowych wiernych do Kościoła, a jedynie sprawia, że ludzie tracą poczucie grzechu i w związku z tym świadomość wagi sakramentów i łask udzielanych przez Kościół.

 

3. Ks. Boniecki i jego zwolennicy szkodzą wreszcie także swoim słuchaczom. Budują w nich bowiem – w jakiejś części – nieprawdziwy obraz Kościoła, który niczego nie wymaga, podziela w istocie większość poglądów Moniki Olejnik i Jacka Żakowskiego, a do grzechu ma stosunek dwuznaczny. W efekcie odbiera ludziom możliwość nawrócenia, bowiem przekonuje ich, że nie ma w istocie takiej potrzeby. A do tego po co ludzie mają chodzić do kościoła, skoro w istocie nauczanie Kościoła niewiele różni się od „mądrości” rodem z „Kropki nad i”? To już chyba lepiej obejrzeć oryginał, zamiast wysilać się na kiepską, bo jednak rozwodnioną nieco Ewangelią, kopię?

 

Wszystko to sprawia, że coraz bardziej mi jest żal ks. Bonieckiego i jego słuchaczy. Oni zwyczajnie niebezpiecznie się bawią rzeczami, z którymi nie ma żartów.

 

Tomasz P. Terlikowski