Prokuratura, policja, ale też niemała część mediów – od kilku dni – zachowują się tak, jakby w sprawie śmierci Andrzeja Leppera było coś do ukrycia. Samobójstwo jednego z najtwardszych zawodników polskiej klasy politycznej przedstawiana jest jako coś absolutnie oczywistego. Lidera Samoobrony złamać miały długi (a kiedy on ich nie miał), sądy (od początku – dość wybiórczo – ale niezmiennie, był on nimi nękany), relacje z żoną po sprawie Anety Krawczyk (o tym, że wicepremier nie był wzorem wierności małżeńskiej, też wiadomo było nie od dziś)... Ignoruje się przy tym wszystkie te argumenty, które z taką teorią mogą być sprzeczne, ośmieszając je czy uznając za dowód paranoi. A jednocześnie tak prowadzi śledztwo, by istotne podejrzenia nigdy nie mogły zostać potwierdzone lub zanegowane...

 

I żeby nie było wątpliwości. Nie wiem, czy te podejrzenia są uzasadnione. Nie wykluczam, że – także z przyczyn duchowych, o których już pisałem – samobójstwo było możliwe. Andrzej Lepper mógł zabić się sam. Ale – po pierwsze – istotnym pytaniem pozostaje udział osób trzecich w tej sprawie (czy ktoś go do tego zmuszał, namawiał, z kim spotykał się w ostatnich godzinach przewodniczący Samoobrony, dlaczego Janusz Maksymiuk zamiast zapukać do drzwi dzwonił na komórkę), a po drugie trudno też nie zastanawiać się, czy w takim samobójstwie nie mogły pomóc środki chemiczne (choćby pigułka gwałtu, o której pisze na swoim blogu Janusz Wojciechowski). Trudno szukając o możliwe przyczyny tej śmierci nie wrócić także do pytań o powiązania Leppera z Moskwą, Mińskiem, ale także polskimi rozgrywającymi, którzy od pewnego momentu doprowadzili do rozkwitu Samoobrony w mediach.

 

Wszystkie te pytania powinny być rozpatrywane, a materiał dowodowy przebadany od razu. Tak się jednak nie stało. Sekcja zwłok została przeprowadzona dopiero kilka dni po śmierci, gdy większość substancji psychoaktywnych była już nie do wykrycia. Teorię o samobójstwie od razu przyjęto niemal jako pewnik, a część mediów zaczęła ją uzasadniać przydługimi elaboratami o problemach osobistych Leppera. A ci, którzy zaczęli stawiać jakiekolwiek pytania, jak zwykle, zostali uznani za świrów i wariatów. Słowem norma, która tylko utwierdza w przekonaniu, że komuś bardzo musi zależeć na tym, żeby (i tu trzeba wybrać jedną lub kilka właściwych odpowiedzi): 1) nie wyjaśnić do końca tej śmierci; 2) skrzętnie ukryć osoby lub instytucje, które wprost lub pośrednio mogą być w nią zamieszane; 3) stworzyć wrażenie, że coś jest na rzeczy (ale bez dowodów), co może być dosadnym ostrzeżeniem dla innych.

 

Niezależnie od tego, czy i która z tych odpowiedzi jest prawidłowa, ale też niezależnie od tego, jakie były przyczyny śmierci Andrzeja Leppera (nie wykluczam samobójstwa, i widzę jego całkiem realne przyczyny), jedno pozostaje pewne. Wydarzenia wokół niej pokazują nie tylko stan państwa, bezpieczeństwa, prokuratury, ale również świat medialnego matrixu, w którym żyjemy. Media głównego nurtu (z kilkoma chlubnymi wyjątkami), łykają wersję podaną przez prokuraturę bez mrugnięcia okiem, nie próbują nawet zadawać niewygodnych pytań, i robią wszystko, by ukryć rzeczywistość. I jak tu nie dostrzec układu, który skrzętnie ukrywa przed nami świat, byśmy przypadkiem nie uznali, że od życie należy nam się coś więcej niż newsowa papka, która mam nas przekonać, że jesteśmy szczęśliwi, a jeśli nie, to tylko z powodu pis-owców!

 

Tomasz P. Terlikowski