Donald Tusk odpowiedział całkowicie jednoznacznie, że kompromisu nie będzie, los zarodków ma on w głębokim poważaniu, a problemy sumienia katolików są dla niego mniej istotne niż kilka procent poparcia. Liczy się dla niego tylko poparcie elit.

„Trudno mi sobie wyobrazić, żeby kwestia in vitro była przedmiotem negocjacji pomiędzy instytucjami, tak żeby każda z nich miała jakiś swój kawałek satysfakcji” - mówił premier. „Jeśli głos arcybiskupa jest głosem w stronę: usiądźmy spokojnie i porozmawiajmy, jak uczynić metodę in vitro powszechnie dostępną, niezależnie od możliwości finansowych, cywilizowaną, etyczną, to o niczym innym przecież nie rozmawiamy” - dodał.

I to by było na tyle rozmów o kompromisie z coraz bardziej jednoznacznie lewackim premierem. Jego nie interesuje los zarodków, problemem nie jest dla niego handel nimi, szczególnie jeśli sprzedawane są one do bratnich Niemiec. On nawet nie chce rozmawiać. On ma ochotę – za parę srebrników medialnego poparcia – podlizywać się lewackim elitom. A jego bezideowa partia (z kilkoma wyjątkami) myśli dokładnie w ten sam sposób. Moment na szukanie kompromisu politycznego arcybiskup wybrał sobie kiepski. Teraz jest czas wojny z katolikami, a nie rozmawiania z nimi.

Tomasz P. Terlikowski