Tamte wydarzenia moglibyśmy, i nie ma się co łudzić, że jest inaczej, obserwować z bardzo różnych miejsc. Ja też mógłbym być w różnych miejscach. Uświadomienie sobie tego pozwala mocno zbadać własne intencje, myślenie, zasady.

 

Pobożni, zatroskani o to, by nie dopuścić do bluźnierstwa Żydzi byli wówczas w Sanhedrynie, walcząc o to, by nikt nie naruszał świętej dla judaizmu zasady absolutnego monoteizmu. Oni nie doświadczyli spotkania, może z własnej winy, z żyjącym Bogiem. Może byłbym wraz z nimi walcząc o czystość, wierność, zasady?

 

A może z tłumem krzyczałbym „ukrzyżuj Go”, ciesząc się ze wspólnoty, z poczucia siły, ze świadomości, że nie jestem sam? Grupa jest przecież tak ważna, tak istotna, że czasem można dla niej pokrzyczeć coś, co nie ma przecież znaczenia.

 

„Umycie rąk” jest przecież też tak oczywiste. Nie ponoszę odpowiedzialności, odcinam się od problemów, nie biorę na siebie spraw, które mnie nie dotyczą. „Krew jego na Was i na dzieci wasze” - to powiedzieć tak łatwo. Piłat jest jakoś tak nam wszystkim bliski.

 

I lepsze możliwości. Byłbym z apostołami, gdzieś ukryty z obawy przez innymi, przez Żydami – to ujmuje ewangelista. Może bym się nie zaparł wprost, jak Piotr, ale pewnie bym stchórzył.

 

Na to, że stałbym z kobietami i ukochanym uczniem Janem nawet nie liczę. Jestem dorosły, nie ma we mnie zuchwałości chłopca, ani – jako u mężczyzny – wytrwałej miłości kobiet.

 

Jedyne na co liczę, że potem nie poszedłbym drogą Judasza, ale odnalazł nadzieję i wiarę w miłosierdzie.

 

Tomasz P. Terlikowski