I aż trudno nie zadać pytania redaktorowi Lisowi, do którego pokolenia – jego i jego dziennikarzy zdaniem – pochodzenie żydowskie dyskwalifikuje polityka? Jak długo trzeba się z niego tłumaczyć, i czy rzeczywiście – jego zdaniem – pochodzenie determinuje poglądy polityczne? Można też zastanawiać się, na bazie tego artykułu, czy ślub z osobą o nieodpowiednich korzeniach może i powinien dyskwalifikować polityka? Jak do tego pory podobne pytania stawiały niewielkie grupki antysemickich wariatów, którzy z wypiekami na twarzy śledzili korzenie żon kandydatów na prezydenta. Teraz do tej niewielkiej grupy dołączył wysokonakładowy tygodnik, który uchodzić chciał za opiniotwórczy.

Idąc dalej w tropieniu Żydów i walce z przeciwnikami Tomasz Lis powinien zająć się pochodzeniem Jezusa Chrystusa, który przecież jest fundamentem Kościoła, który tak mocno zwalcza „Newsweek”. On także, o czym może antysemici z „Newsweeka” nie mają pojęcia, był Żydem. Tak jak Jego Matka, a także Dwunastu Apostołów. Jeśli więc szukać, to szukać.

A na poważnie trudno nie zadać pytania, czy sprawą Tomasza Lisa i antysemickich wybryków jego pisma, zajmą się etatowi tropiciele antysemityzmu w polskiej debacie publicznej? Czy na jasne postawienie sprawy zdecyduje się „Gazeta Wyborcza” i rozmaite organizacje, które nieustannie szukają antysemityzmu wyssanego przez Polaków z mlekiem matki. Jeśli Lisowi ujdzie to na sucho, to będzie znaczyło ni mniej nic więcej, tylko tyle, że antysemityzm jest wyłącznie pałką na prawicę, i że nikt na lewicy czy po stronie liberalnej nie przejmuje się nim, gdy staje się on realnie groźny, bo rozpowszechniany przez wysokonakładowe i uchodzące za lewicowe pisma.

Tomasz P. Terlikowski