Bashar Al Assad jest niewątpliwie zbrodniarzem. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że trzeba zrobić wszystko, by przestał on mordować dzieci i dorosłych. Czy się to uda, nie mam pojęcia, ale podzielam moralne wzburzenie większości światowej opinii publicznej. Jednego tylko nie rozumiem. Jeśli tak strasznie oburza nas to, że syryjski zbrodniarz (zresztą z wykształcenia lekarz) zabija dzieci (to właśnie ten element doniesień medialnych wywołał największą złość), to dlaczego tolerujemy, gdy o wiele bliżej nas, bo w Polsce, zgodnie z prawem, zabija się rocznie (na różne sposoby) ponad 600 dzieci?

A przecież to właśnie się dzieje. Zgodnie z polskim prawem można zabijać dzieci, i to także zdolne do samodzielnego życia, tylko dlatego, że są one niepełnosprawne czy upośledzone. W Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Wielkiej Brytanii czy Francji można je zabijać z każdego powodu, także wówczas gdy pojawiły się one z zaskoczenia. Rocznie na świecie zabija się 40-50 milionów dzieci. Ale w obliczu tego ludobójstwa, coraz częściej dokonywanego za pośrednictwem środków chemicznych (celem rozmaitych zestawów wczesnoporonnych czy pigułek aborcyjnych jest zabicie człowieka, spokojnie można je więc określić mianem broni chemicznej), świat milczy. Barack Obama nie wypowiada wojny mordercom, bo on sam ma tą krew na rękach. Cameron nie wspiera go w tej walce, bo i on zgadza się na to, by brytyjskie dzieci były zabijane po 20 tygodniu życia płodowego. Polscy politycy też uznają, że zabicie 600 dzieci (to więcej niż zginęło nieletnich w czasie okrutnej masakry na przedmieściach Damaszku) jest ceną za kompromis. Milczą autorytety i nikt nie wzywa do przerwania rzezi.

Media zamiast domagać się życia dla dzieci, walczą o to, by można je było zabijać także w krajach, w których jest to jeszcze nielegalne. Tak właśnie wygląda obrona najbardziej niewinnego życia. Warto o tym pamiętać, gdy myślimy o Syrii. Nie po to, by negować konieczność pomocy, obrony niewinnych ofiar zbrodniarzy, ale by pamiętać, że my na Zachodzie, także my w Polsce, także mamy krew na rękach, także godzimy się na śmierć niewinnych, a czasem wspieramy polityków, którzy sami mają krew na rękach. Takich jak Barack Obama, który aborcję uznaje za prawo kobiety i głosował nawet przeciwko zakazowi tzw. późnych aborcji.

Tomasz P. Terlikowski