Sprawą zmarłego, małego, porzuconego nad stawem na peryferiach Cieszyna chłopca żyła cała Polska. Skąd się tam znalazł? W jaki sposób zginął? Kim są jego bliscy? Pytań bez odpowiedzi było wiele. Wielomiesięczne śledztwo doprowadziło w końcu do wyjaśnienia tajemniczej śmierci chłopca. Szok, chłopiec zginął z rąk swoich rodziców. Prokurator chciał, by zostali oni skazani za zabójstwo. Wniósł o wymierzenie Jarosławowi R. i Beacie Ch. po 15 lat więzienia. Prokuratura przyjęła, że oboje godzili się na śmierć dziecka, nie udzielając mu pomocy, pomimo konieczności natychmiastowego podjęcia leczenia.

Dziś Sąd Okręgowy w Katowicach zmienił kwalifikację prawną. Czyn ojca zakwalifikował jako spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego nieumyślnym skutkiem była śmierć Szymona. Beatę Ch. sąd skazał za narażenie syna na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia połączone z nieumyślnym spowodowaniem śmierci. Sąd uznał, że to ojciec uderzył dziecko, co skutkowało zapaleniem otrzewnej i zgonem. Kuriozalne w tym wszystkim było wyjaśnienie sądu, który przekonywał, że rodzice mogliby odpowiadać za zabójstwo tylko wówczas, gdyby prokurator wykazał, że zdawali sobie oni sprawę, że Szymon umrze. - Godzenia się na śmierć nie można domniemywać – zaznaczył.

Tymczasem w akcie oskarżenia czytamy, że: „Jarosław R. wrócił zdenerwowany z pracy. Miał zadać dziecku silny cios w brzuch. (...) Od tego dnia, przez trzy kolejne, chłopiec przeżywał męczarnie". 27 lutego ojciec miał zadać Szymonowi kolejny silny cios pięścią w brzuch. To uderzenie, według ustaleń biegłych, znacznie przyspieszyło śmierć chłopca. Tego samego dnia dziecko zmarło. Rodzice zaczęli zrzucać winę na siebie. Jarosław R. twierdził, że to Beata Ch. nadepnęła na brzuch Szymona, a chwilę wcześniej klęczała na dziecku, leżącym na wersalce. Już tylko te fragmenty pozwalają stwierdzić, że działanie rodziców nie było przypadkowe. I nie trudno było przewidzieć konsekwencji ich działań.

Jako matka nie rozumiem wyjaśnienia sądu. Logiczną konsekwencją ciosów zadanych pięścią dorosłego mężczyzny maleńkiemu dziecku może być śmierć. Dziś wiemy ze śledztwa, że chłopczyk umierał w straszliwych męczarniach na oczach zobojętniałych na jego cierpienie rodziców. Ci, którzy powinni go kochać i chronić, zakatowali go i wyrzucili jak śmiecia, z nadzieją, że okrutna prawda nigdy nie wyjdzie na światło dzienne, a zwłoki ich dziecka utoną na zawsze w stawie. 

Do tej pory nie jestem w stanie spokojnie czytać o tej tragedii. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak trzeba być zwyrodniałym, żeby atakować pięścią kilkulatka. Nie jestem w stanie pojąć, jak zatwardziałe serce musi mieć matka, która patrzy jak dziecko cierpi i nic nie robi. Jak bardzo trzeba być zdegenerowanym moralnie, by zapakować dziecko w torbę i wyrzucić do stawu na oczach innych dzieci. Jak można przez dwa lata ukrywać tę straszną zbrodnię, pobierać zasiłki i budować historię, w której dawno zmarły chłopiec ciągle żyje. Jak można żyć ze świadomością, że nie zrobiło się zupełnie nic, by uratować własne dziecko.

Dziecku życia nic już nie wróci. Jedynym zadośćuczynieniem powinna być sprawiedliwa kara dla tych, którzy dopuścili się tak okrutnej zbrodni na własnym dziecku. Kara 5 lat więzienia dla matki i 10 dla ojca jest kuriozalnie niska. Stawia ona pytanie o kompetencje sądu. Dlaczego zmienił kwalifikację czynu? Dlaczego nie orzekł na tyle wysokiej kary, by ludzie ci zrozumieli, w jak okrutny sposób postąpili? Sprawcy śmierci dziecka dziś pewnie się cieszą z tak niskiego wyroku. Mam jednak nadzieję, że sprawiedliwości stanie się zadość, jeszcze na tym świecie. Nadzieja w kolejnej instancji.

Parę dni temu na 5 lat więzienia został skazany ojciec pedofil, który zgwałcił swoją dwuletnią córkę. Dziś wyrok Sądu Okręgowego w Katowicach. Nie wiem, co dzieje się z polskim wymiarem sprawiedliwości. Czy sędziowie całkowicie już zatracili zdrowy rozsądek, który za takie odrażające zbrodnie karze orzekać najwyższy wymiar kary.

Małgorzata Terlikowska