Szkoła ma uczyć ludzi myślących tak samo, a wszelkie przejawy kreatywności i indywidualizmu ma zduszać w zarodku. Po pierwszym półroczu korzystania z rządowego podręcznika dla najmłodszych uczniów nie ma wątpliwości. Jego wprowadzenie będzie miało fatalne skutki – oceniają nauczyciele.

To, na co od początku zwracali uwagę krytycy rządowego pomysłu, powoli dociera do nauczycieli. Rządowy podręcznik, przygotowany w pośpiechu, nie spełnia pokładanych w nich nadziei.

Agencja badania rynku i opinii SW Research na zlecenie „Rzeczpospolitej” spytała nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej o opinię na ten temat. 90 procent z prawie 1,7 tys. pytanych pedagogów chciałaby powrotu do poprzedniej sytuacji, czyli do takiego rozwiązania, w którym to nauczyciel decyduje, w oparciu o jaki podręcznik będzie z dziećmi pracował. Aż dla 80 proc. nauczycieli elementarz nie jest dostosowany do pracy z sześciolatkami, a 71 proc. uważa, że ograniczenie możliwości wyboru podręcznika przez nauczyciela będzie miało negatywne skutki dla jakości kształcenia.

Nauczyciele krytykują zarówno treści dotyczące matematyki, jak i te związane z nauką czytania i pisania. Narzekają na słabe wykonanie podręcznika. Jedyną jego zaletą – ich zdaniem – jest to, że jest bezpłatny.

Tak się składa, ze temat ten jest mi bliski, bo moja sześcioletnia córka we wrześniu zaczęła naukę w klasie pierwszej. Bardzo dziękuję naszym nauczycielom, że nie poddali się rządowej propagandzie i zdecydowanie powiedzieli „nie” rządowemu podręcznikowi. Dzięki temu nasi uczniowie uczą się ze sprawdzonych książek, z których nauczyciele korzystają od lat i mogą obserwować u swoich byłych uczniów, że nauka ta procentuje później  w starszych klasach. Podręczniki, które od lat są na rynku, mają mnóstwo dodatkowych materiałów, które pozwalają dzieciom ćwiczyć czytanie, pisanie czy liczenie. W przypadku podręcznika rządowego zostają... kserówki. Przyznają Państwo, że to mało atrakcyjna propozycja dla sześcio-, czy siedmioletnich dzieci.

[koniec_strony]

Ktoś zapyta, ale o co chodzi, po co tyle szumu o jeden podręcznik, przecież wszystko zależy i tak od nauczyciela. Prawda. Tyle że z pustego i Salomon nie naleje. Dobry podręcznik to podstawa, bo pierwsze lata edukacji to czas, kiedy dzieci nabierają nawyku uczenia się. Mądra, dostosowana do możliwości sześciolatków książka zaprocentuje w przyszłości. Zły podręcznik, co podkreślają cytowani przez „Rzeczpospolitą” eksperci może cofnąć edukację naszych dzieci: „Już teraz obserwujemy, że problemy z matematyką pojawiają się na pierwszym etapie edukacji za sprawą nauczycieli, którzy bardzo często nie są przygotowani do nauki tego przedmiotu. Dołożenie do tego tak słabego podręcznika będzie miało fatalne konsekwencje” – alarmują.

Ale być może o to chodzi, żeby wychować ludzi niezdolnych do krytycznego myślenia, umiejących jedynie rozwiązywać testy według klucza, nie chcących myśleć samodzielnie, bo każda samodzielność będzie obracać się przeciwko nim. Szkoła ma uczyć ludzi myślących tak samo, a wszelkie przejawy kreatywności i indywidualizmu ma zduszać w zarodku. Bo tacy nie są władzy potrzebni, bo nie dadzą sobą sterować i manipulować.

Pół roku to czas, kiedy można wyciągać pierwsze wnioski. Jak widać, nie są one optymistyczne. Obawiam się, że niestety z każdym kolejnym półroczem może być gorzej. Ale obserwując butę ministra edukacji i samozachwyt, raczej nie możemy liczyć, że podręcznik trafi tam, gdzie jego miejsce, czyli na makulaturę. Eksperyment na naszych dzieciach będzie trwał. Mam tylko nadzieję, że sami nauczyciele się zbuntują i powiedzą „dość”.

Małgorzata Terlikowska