Pod względem demograficznym jesteśmy na samym końcu. 214 miejsce na 221 krajów optymizmem nie naprawa. Oznacza to, że za chwilę będziemy mieć kraj ludzi starych, niezdolnych do pracy, na których emerytury nie będzie miał kto pracować. Studenci medycyny powinni więc zacząć szturmować specjalizację z geriatrii, bo lada chwila bycie geriatrą okaże się żyłą złota. Powinny rozwijać się także sieci domów spokojnej starości, bo schorowanymi rodzicami nie będzie miał się kto zająć. Przyszłość Polski nie napawa więc optymizmem.

Życie w umierające państwo tchnąć mogą dzieci. Tyle że te się nie rodzą. Każdy ma swoje wytłumaczenie, swoje argumenty. Mam jednak wrażenie, że wiele z nich to jedynie szukanie usprawiedliwienia dla własnej wygody (nie chodzi mi w tym przypadku o osoby, które nie mają dzieci, bo ich mieć nie mogą z różnych powodów, np. zdrowotnych, leczą się, cierpią i czekają na dziecko). I tak jedni nawet by chcieli mieć dzieci, ale boją się utraty pracy, albo są na śmieciówce i po porodzie umowy nikt nie przedłuży. Inni chcą korzystać z życia – podróżować, bawić się, wydawać na własne przyjemności ciężko zarobione pieniądze, na dzieci w ich poukładanym życiu miejsca nie ma. Inni może boją się odpowiedzialności, tego, że nie uda im się zbudować trwałego związku, a wizja samotnego macierzyństwa to nie jest szczyt marzeń. A jeszcze inni – są sami w obcym mieście, dziadkowie daleko, na nianię pieniędzy już nie wystarczy, bo trzeba spłacać kredyt. Paradoksalnie,  więc mimo że statystycznie poziom życia Polaków wzrósł i żyje nam się całkiem nieźle, na dzieci Polacy się nie decydują.

Impulsem do zmiany sytuacji demograficznej w Polsce miały być dłuższe urlopy po urodzeniu dziecka. I choć rząd PO-PSL nie raz odtrąbił sukces, że w końcu wskaźniki demograficzne poszły w górę, okazuje się, że na dzietność Polaków to wpływu nie miało, a jeśli jakiś to minimalny. Z danych przytoczonych przez „Rzeczpospolitą” wynika, że w 2014 r. zasiłek macierzyński pobierało ponad 631 tys. kobiet, ale tylko 315 tys. z nich zostało rok z dzieckiem w domu (wybrało 26-tygodniowy dodatkowy urlop wprowadzony w 2014 r. przez rząd PO-PSL). W tym roku, w okresie od stycznia do września na 565 tys. matek z zasiłkiem skorzystało z takiego urlopu prawie 296 tys. Do tego w I półroczu urodziło się 180 tys. dzieci - blisko 3 tys. mniej niż rok wcześniej. Chyba nie takie były oczekiwania.

Jeśli więc nie dłuższy urlop, to co może zachęcić Polaków do posiadania dzieci? Na pewno skuteczna polityka prorodzinna, premiująca w jakiś sposób posiadanie dzieci. Skandalem jest bowiem bardzo wysoki VAT na ubranka dziecięce, skandalem jest to, że rodziny nie mogą rozliczać się z PIT-u wspólnie z dziećmi. Skandalem jest w ogóle brak jakiegokolwiek zainteresowana państwa swoimi obywatelami: „Zrobiliście, to martwcie się teraz” – taki my rodzice dostajemy przekaz.

Tyle że rodzina jest dobrem, o które winno troszczyć się także państwo. Ot choćby przez premiowanie tych pracodawców, którzy wprowadzają ułatwienia dla matek małych dzieci czy zgadzają się na elastyczne godziny pracy. Przez wprowadzanie takich rozwiązań, które uwzględniałyby i szanowały wybory kobiet, w tym wybory prokreacyjne.

Częstym argumentem, który podnoszony jest w dyskusji o dzietności, jest ten dotyczący żłobków. Opieka instytucjonalna dla dzieci do lat trzech powinna być wyjątkiem, nie regułą. Może warto zastanowić się nad bonem – jedna mama wykorzysta go na żłobek, inna – zatrudni nianię, a jeszcze inna – sama zaopiekuje się dzieckiem. Przekonanie, że opieka instytucjonalna załatwi sprawę, jest chybione. Bo wiele kobiet wcale nie chce oddawać dzieci do żłobka, tylko same chcą spędzić  pierwsze lata życia z dzieckiem. Dlaczego państwo nie chce premiować także takiego rozwiązania?

Rodzina potrzebuje wsparcia nie tylko do 3. czy 5. roku życia dziecka. Prawdziwe wydatki zaczynają się dopiero wtedy, kiedy dziecko rusza do szkoły. Stąd proponowane 500 złotych wsparcia dla rodzin na drugie i kolejne dziecko to konkret. To pieniądze, które rodzice przeznaczą na dzieci. Dla wielu rodzinnych budżetów to bardzo duże wsparcie. Choć program jeszcze nawet nie zaczął działać, krytycy nie zostawili na nim suchej nitki. Szkoda, może trzeba dać mu szansę. Może konkretne pieniądze oferowane rodzinom spowodują, że łatwiej będzie zdecydować się na drugie czy choćby trzecie dziecko.

Czytając analizy, zastanawiam się tylko, czy w tym wszystkim faktycznie chodzi o pieniądze. Czy one są realnym problemem? A może problem tkwi w naszej kulturze, która, choć na ustach ma prawa dziecka, tak naprawdę jest antydziecięca. Nie premiuje dzietności, a wręcz przeciwnie – przedstawia się ją jako pasmo wyrzeczeń, udręk i kłopotów. Tyle że to nieprawda. Posiadanie dzieci to przede wszystkim wielka przyjemność nadająca życiu sens. Prawdziwy sens.

Małgorzata Terlikowska