Kongres Kobiet to organizacja feministyczna, którą wspierają choćby Magdalena Środa czy Kazimiera Szczuka. I choć środowisko to chciałoby reprezentować interesy wszystkich Polek, na razie ogranicza się do niewielkiej, acz wpływowej grupy kobiet. O wpływie tym świadczy choćby to, że udało im się przekonać Bronisława Komorowskiego do ratyfikowania unijnej konwencji antyprzemocowej.  Zresztą praca nad tym trwała bardzo długo. Nie bez powodu gośćmi Kongresów była para prezydencka, oboje także nie tylko otwierali doroczne spotkania kobiet zrzeszonych w Kongresie Kobiet, ale też mieli tam swoje wystąpienia.

Przedziwna to metamorfoza prezydenta, który pod dyktando środowisk feministycznych stał się wielkim obrońcom ofiar przemocy domowej. Każdy zaś, kto krytykuje dokument, automatycznie w oczach prezydenta staje się zwolennikiem gnębienia kobiet. Manipulację tę stosowały feministki, teraz podjął ją też Pierwszy Feminista RP Bronisław Komorowski. Słusznie Andrzej Duda pytał się podczas debaty prezydenckiej, gdzie był prezydent wcześniej. Przemoc domowa i 100 tys. jej ofiar nie pojawiło się z dnia na dzień. To był wieloletni proces, na który do tej pory uwagi rządzący nie zwracali. Szkoda, bo to oznacza, że zamiast sensownych rozwiązań, faktycznie pomagającym ofiarom (tu nikt wątpliwości nie ma, z przemocą trzeba walczyć), mamy teraz dokument, który nie tylko uderza w rodzinę, ale też przemocy sprzyja. Dowodem choćby państwa, które unijny dokument ratyfikowały. Tyle że na takie argumenty prezydent był głuchy. 

Dziś Kongres Kobiet rewanżuje się za wysłuchanie feministycznych racji i wzywa do głosowania na Bronisława Komorowskiego: „Kongres Kobiet od początku walczył o realizację fundamentalnych postulatów: równości, wolności od przemocy, a także refundacji zapłodnienia in vitro. Prezydent Bronisław Komorowski ratyfikował Konwencję antyprzemocową, jest naszym sojusznikiem w sprawie zapłodnienia in vitro”. 

Bo to kolejny postulat środowisk feministycznych – refundacja zapłodnienia in vitro. I znów prezydent, wbrew genetykom, bioetykom, lekarzom przyjmuje narrację feministyczną. Przykro słuchać tego z ust człowieka, który określa się mianem katolika.

Skoro Bronisław Komorowski tak bardzo już się z Kongresem zaprzyjaźnił, kobiety tam zrzeszone pewnie nie odpuszczą. Jednym z najważniejszych postulatów tego środowiska jest bowiem: „Przywrócenie kobietom praw do kontrolowania własnej rozrodczości w tym prawa do edukacji seksualnej dla wszystkich od szkoły podstawowej (bo tylko wiedza może chronić przed pedofilią)”. Oznacza to ni mniej, ni więcej – legalizację aborcji. Aborcja to przecież – według feministek – podstawowe prawo kobiety. Szczęście i prawdziwą wolność może jej dać tylko niczym nieograniczone prawo do zabijania własnych dzieci. Tak bowiem można ubrać ten postulat w słowa, takie zabiegi retoryczne zastosować, że znów okaże się, że mamy tych, którzy stają po stronie ofiar i tych, którzy są obojętni. A przecież prezydent Komorowski wielokrotnie podkreślał, że on zawsze będzie murem po stronie ofiar.

Okazuje się więc, że to nie rząd, nie prezydent, a organizacje feministyczne narzucają swoją narrację oraz dyktują warunki. Za ich spełnienie szczodrze się odwdzięczają. A mi w tym kontekście przypomina się pewne przysłowie: jeśli wejdziesz między wrony musisz krakać jak i one. Oby tylko przyjaźń ta nie odbiła się prezydentowi czkawką. 

Małgorzata Terlikowska