Na tę ustawę czekało wielu Polaków. W myśl nowego projektu kobiety będą musiały pracować do 60. roku życia, mężczyźni pięć lat dłużej. Podpisując projekt ustawy, prezydent mówił, że wiek daje jedynie prawo do emerytury. Jeśli ktoś chce pracować dłużej, nikt mu tego zabronić nie może: „jeżeli ktoś osiągnie wiek emerytalny i chce zacząć pobierać emeryturę, to może to zrobić. Ale może też - jeżeli ma taką wolę, jeżeli czuje w sobie siłę i ma takie możliwości, pracować dalej, po to, żeby mieć wyższą emeryturę, żeby się nadal realizować zawodowo. Jeżeli będzie miał inne życiowe plany, jeżeli się chce zająć wnukami, czy też w zupełnie inny sposób prowadzić swoje życie, w sposób pozazawodowy, może zacząć pobierać emeryturę. To będzie jego swobodna decyzja" – tłumaczył prezydent Duda. To dobra informacja dla tych wszystkich, których przerażało widmo pracy do 67.r oku życia. I nie chodzi tu o lenistwo, tylko o odpowiedzialność za wykonywaną pracę i powierzonych pracownikom pod opiekę ludzi.

W 2012 roku, kiedy wydłużono wiek emerytalny, leżałam w szpitalu na oddziale wewnętrznym. Pielęgniarki i salowe zbierały wtedy podpisy wśród pacjentów, bo obawiały się, jak podołają temu wyzwaniu. Praca zmianowa, siły już nie te, wzrok nie ten, a pacjenci wymagający nie tylko podania leków, ale i umycia, pielęgnacji, precyzyjnego wkłucia się w żyłę. Skąd na to wszystko siły w 67. roku życia?

Albo inna sytuacja. Przedszkole i pod opieką 67-letniej nauczycielki trzydzieścioro trzylatków. Ten się zalał, ten ma problem w toalecie, tu się trzeba schylić, żeby zawiązać buty, a w kościach strzyka. Takich przykłady można mnożyć. Nie oszukujmy się, wielu zawodów w tym wieku po prostu wykonywać się nie da.

I bardzo dobrze, że prezydent Andrzej Duda zdaje sobie z tego sprawę. Że traktuje ludzi z szacunkiem. Co prawda liberalni eksperci już mówią o niedźwiedziej przysłudze dla kobiet, dyskryminacji ich na rynku pracy. Straszą ich widem głodowych emerytur czy bezrobociem po 50. roku życia. Zdaniem Jeremiego Mordasiewicza emerytury kobiet mogą być nawet dwukrotnie niższe niż emerytury mężczyzn. Wysokość emerytury zależy bowiem nie tylko od zgromadzonego kapitału, ale także od spodziewanego czasu życia na emeryturze. „Jeżeli kobieta przechodzi emeryturę w wieku 65 lat, zamiast 60, to jej emerytura jest o blisko 50 proc. wyższa. Dla kobiet o niskich kwalifikacjach oznacza to emeryturę 1500 zł zamiast 1000 zł, dla kobiet o wyższych kwalifikacjach 3 tysiące zł, a nie 2 tysiące zł” - przekonuje ekspert.

I wszystko jasne, im później przejdziemy na emeryturę, tym statystycznie krócej będziemy pobierać świadczenia, a że ZUS tak dużej liczby emerytów nie udźwignie, to liczy na naturalne rozwiązanie sprawy emerytów. Popracujesz do 67. roku życia, nie będziesz mieć czasu na leczenie i szybko opuścisz ten świat. I żadnych świadczeń wypłacać ci już nie będzie trzeba. To ja dziękuję za taką pseudotroskę.

Zresztą liczenie na jakąkolwiek emeryturę powoli staje się naiwnością, czy to w 60 czy 67 roku życia. Coraz dłuższe życie, coraz więcej emerytów z jednej strony, a z drugiej coraz mniej osób aktywnych zawodowo pracujących na te rzesze emerytów. Dziś już mało kto pyta o to, czy obecny system emerytalny runie, tylko o to, kiedy to nastąpi. Krach przyjdzie na pewno, niestety raczej wcześniej niż później.

Bo jest tylko jeden sposób na rozwiązanie tego problemu. Tym sposobem są dzieci. Jeśli będą się rodziły, jeśli przyrost naturalny będzie na takim poziomie, żeby finanse uratować, to będzie sukces. Jeśli dzieci nie będzie, zostaną sami starcy, na których nie będzie miał kto pracować. Tyle że w Polsce ani na politykę prorodzinną nie ma pieniędzy, ani za chwilę nie będzie na emerytów. I żeby przeżyć i tak będą musieli pracować do śmierci. A o opiece nad wnukami, dalekich podróżach czy nadrabianiu czytelniczych zaległości będą mogli jedynie pomarzyć w drodze z i do pracy.

Małgorzata Terlikowska