Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny przygotowała raport na temat tego, w jaki sposób realizowane są w Polsce tzw. legalne aborcje. Monitoringiem Federacja objęła 200 z 400 działających w Polsce szpitali z oddziałami ginekologiczno-położniczymi, w sześciu województwach: lubuskim, zachodniopomorskim, wielkopolskim, mazowieckim, małopolskim i śląskim. To w tych województwach – jak przekonują autorki raportu – kobiety mają największy problem z dostępem do aborcji. Na czym polega grzech tych placówek? „Szpitale wbrew prawu wymagają dodatkowych opinii lekarskich, konsyliów, badań, a nawet (o zgrozo! - MT) zgody męża” – podsumowuje raport „Gazeta Wyborcza”.

Dla zwolenników aborcji ojciec jest niewidoczny, nie ma go, nie istnieje. Ot, taki anonimowy dawca nasienia. A nawet jeśli gdzieś jest, to i tak nikt go nie słucha, bo przecież „nie jego brzuch, nie jego sprawa”. Faktycznie brzuch nie jego, ale gdyby nie on, nie byłoby sprawy „brzucha”. Dlaczego ktoś, kto powołał do życia dziecko, nie ma mieć prawa decydowania o tym, czy to dziecko może się urodzić, czy nie. I doprawdy nie rozumiem, dlaczego szpital nie może o kwestię aborcji spytać ojca. Dlaczego tylko kobieta ma decydować o życiu i śmierci dziecka?

Możemy przyjąć, że decyzja kobiety jest de facto decyzją wspólną jej i ojca dziecka. Jej zgoda na aborcję to zgoda obojga. Ale tak być nie musi. A co jeśli ojciec aborcji nie chce? Co jeśli decyzji kobiety się sprzeciwia? Czy ma on coś do powiedzenia w tej sprawie? Dziecko jest przecież jego. Pytania te są zasadne, bo w wielu sytuacjach mężczyźni gotowi są dziecko przyjąć, a nie ma na to zgody kobiety. I po stracie dziecka cierpią, bo nie umieli swojego dziecka uchronić przed śmiercią. Wyrazem tego choćby wypowiedzi i pytania zadawane przez mężczyzn, których żony (partnerki) dokonały aborcji, nie licząc się z ich wolą.

Ja tu doprawdy czegoś nie rozumiem. Kiedy rozmawiamy o modelu rodziny, o tym, jak dzielić się obowiązkami, wtedy feministki mają usta pełne frazesów o roli ojca, o tym, jak powinien się angażować, ile czasu spędzić na urlopie tacierzyńskim (brr, okropna nazwa). I jakie to ważne dla rozwoju dziecka. Zgadzam się, że obecność ojca jest kluczowa w wychowaniu i naprawdę walczyć należy o zaangażowanie ojców, o to, by chcieli ze swymi dziećmi być. Wbrew pozorom to zaangażowanie widać. Na placu zabaw ojców nie brakuje, rano i popołudniu w szkole czy przedszkolu także są obecni. Na szczęście do lamusa odeszły te czasy, kiedy mężczyzn nie dopuszczało się do dzieci, szczególnie maleńkich, bo na pewno zrobią im krzywdę. Dziś dzielnie asystują oni przy porodzie, pomagają i wspierają matki w karmieniu, kapią swoje nowo narodzone dzieci. I tak trzymać.

.Magdalena Środa zapytana przez dziennikarkę „Wysokich Obcasów”, jak przekonała swojego męża, żeby zajmował się niemowlęciem, kiedy ona zaraz po porodzie pobiegła do pracy, odpowiedziała: „Nie musiałam go przekonywać. To było oczywiste, że dzielimy się obowiązkami i przyjemnościami. W końcu to nie było tylko moje dziecko, ale także jego”.

I o to chodzi, dziecko jest także ojca. Od samego początku. To rozwijające się w brzuchu także jest ojca, nie tylko matki. „Kobieta ma prawo wymagać od mężczyzny tej samej odpowiedzialności za los ich dziecka, która na nią przypada. Żadna kobieta sama nie zajdzie w ciążę i żadna kobieta nie jest w pojedynkę odpowiedzialna za los poczętego dziecka. Przypisywanie odpowiedzialności samej tylko kobiecie-matce, z pominięciem odpowiedzialności mężczyzny-ojca, jest przejawem nieuczciwości i wielkiej niesprawiedliwości społecznej” – przekonuje Magdalena Korzekwa I dlatego nie wolno ojcu odbierać prawa do decydowania o życiu własnego dziecka. Także tego chorego.

No tak, mówią wtedy zwolennicy aborcji, chorym dzieckiem będzie musiała opiekować się matka, bo przecież ojcowie wtedy odchodzą. Jedni odchodzą, drudzy nie odchodzą. To po pierwsze. Takie uogólnianie jest obraźliwie dla bardzo wielu ojców, którzy zajmują się swoimi chorymi dziećmi, którzy się o nie troszczą i którzy wspierają matki tych dzieci każdego dnia. Mam dla nich ogromny szacunek. Po drugie, nie można decydować o czyimś życiu, tylko na podstawie tego, że być może zostawi je ojciec. Ojcowie zostawiają też zdrowe dzieci i ich matki (i nie są to pojedyncze przypadki, patrząc na statystyki dotyczące samotnego macierzyństwa) często w dramatycznych sytuacjach, a nich nie postuluje likwidacji tych dzieci. To dopiero byłby skandal.

Choć inaczej rozwija się więź matki z dzieckiem, a inaczej więź ojca, nie ulega wątpliwości, że aborcja odciska piętno także na jego psychice. Bo aborcja to całkowite zaprzeczenie ojcostwu. Tak jak całkowitym zaprzeczeniem roli ojca jest namawianie kobiety do aborcji (a nie są to takie znów rzadkie przypadki) przez mężczyznę. Dojrzały mężczyzna bierze za poczęte dzieci i za ich matkę odpowiedzialność. A przejawia się ona choćby w tym, że chroni swoje dziecko przed śmiercią, a matkę dziecka przed konsekwencjami aborcji. Dlatego nie wolno z debaty na temat ochrony życia rugować mężczyzn. Oni są ojcami i ich głos winien być słyszany. I nie wolno pozbawiać ich decyzji, bo to są też ich dzieci.

Panowie, nie bądźcie więc mięczakami, nie dajcie się zakrzyczeć przez feministyczny jazgot. To wasze dzieci i wasza sprawa. Walczcie o nie!

Małgorzata Terlikowska