„Sfrustrowane mamuśki” to te kobiety, które zdecydowały się wychowywać dzieci. Pracę zawodową zawiesiły lub z niej całkowicie zrezygnowały, by zająć się swoimi dziećmi. Skoro już je urodziły, to wszak nie po to, by zaraz po porodzie oddać je do żłobka i biec do biura, tylko po to, by z nimi być, uczyć je i wychowywać. Wydawałoby się, że jest to najnormalniejsza rzecz pod słońcem, coś bardzo naturalnego, że matka chce patrzeć, jak rozwija się jej dziecko, chce mieć wpływ na jego wychowanie, chce móc karmić piersią tak długo jak ona i dziecko będą miały ochotę na takie karmienie. I nie wynika to z braku ambicji, zawodowych aspiracji czy lenistwa. Nic z tych rzeczy. Bycie z własnym dzieckiem ich bynajmniej nie frustruje, tylko inspiruje. Czują, że prawdziwe życie dzieje się tu i teraz, z dzieckiem/dziećmi w roli głównej. Jeśli tylko pozwala im na to tylko sytuacja finansowa, to korzystają z tego niepowtarzalnego czasu. I nie mają wyrzutów sumienia, że szpilki i elegancka garsonka leżą zamknięte w szafie.

12 lat temu zrezygnowałam z etatu w mediach. Nie wyobrażałam sobie pracy z małym dzieckiem od rana do wieczora plus weekendy. Nie chciałam być matką, która wieczorem da buziaka na dobranoc, bo wróci z pracy zmęczona wtedy, kiedy dziecko będzie zasypiało, a wychodzić będzie, kiedy jeszcze ono będzie smacznie spało. Chciałam być pełnoetatową mamą, która jeśli nawet bywa zmęczona codziennością, to jest obecna w życiu dziecka. Chciałam być mamą gotującą domowe obiady, mającą czas na długie spacery z dzieckiem. To był świadomy wybór podyktowany dobrem mojej rodziny. I dziś wiem, że była to słuszna decyzja. Nigdy jej nie żałowałam. Bo dziecko nie uwstecznia, tylko rozwija. To dzięki dziecku znalazłam inne zajęcie, które stało się także moją pasją. Biegając z mikrofonem, raczej nie miałabym szans na takie zmiany. A że szpilki pokrył kurz? Trudno, nie one są w życiu najważniejsze.

Dlatego zawsze będę głośno protestować przeciwko nazywaniu kobiet wychowujących dzieci „sfrustrowanymi mamuśkami”. W ogóle samo określenie „mamuśka” powoduje, że coś się we mnie gotuje. Osobiście go nie znoszę i uważam, że jest ono po prostu obraźliwe. I taki właśnie obraźliwy tekst zamieścił jeden z portali dla rodziców. „Najgorsze są te mamuśki, które nie pracują i zajmują się tylko dziećmi. Sfrustrowane piętnują te, które robią karierę” – krzyczy tytuł. Na tekst składają się wypowiedzi kobiet, które jak mniemam robią karierę, przy okazji są mamami, więc czują się lepsze od tych, które tylko zajmują się dziećmi.

„Nie lubię mało ambitnych kobiet, które cały czas mówią „jeszcze nie jestem gotowa na podjęcie pracy, jeszcze posiedzę rok z dzieckiem”, a potem opowiadają, jakie to one są wspaniałe matki, a jak inni zaniedbują swoje dzieci” – mówi jedna z bohaterek tekstu. Może nie lubi, bo zazdrości tego czasu, który niepracująca matka ma dla dzieci? Cóż, nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. „Wszystko jest kwestią organizacji. Też przez to przechodziłam, ale potrafiłam to sobie poukładać. Poza tym, czy nie przesadzamy z tym niańczeniem swoich dzieci?” – zastanawia się jedna z cytowanych matek. Nawet nie wiem, jak bardzo byśmy się starały, musimy coś wybrać. Nie da się na full pracować i na full wychowywać dzieci. Życie to szkoła wyboru, a nie tylko perfekcyjna organizacja, jak przekonują bohaterki. A każdy wybór pociąga za sobą jakieś konsekwencje. Jedną z konsekwencji wyboru kariery jest choćby to, że zdecydowanie skraca się czas przebywania z własnym dzieckiem, że to nie ja faktycznie je wychowuję tylko dziadkowie czy niania (w wielu domach tata także pracuje od świtu do zmroku).

Nie jest prawdą, że pracujące matki to egoistki, wyłącznie zaniedbujące swoje dzieci. To bardzo krzywdząca opinia dla milionów kobiet, które mając dzieci, pracują zawodowo. Tak po prostu nie jest. Ale nie jest też prawdą, że wychowywanie człowieka, któremu dało się życie, to najbardziej frustrujące zajęcie na świecie, zarezerwowane dla mało ambitnych kobiet. A mam wrażenie, że bohaterki omawianego tekstu tak właśnie postrzegają niepracujące matki.

Bardzo bym chciała, abyśmy szanowały wzajemnie swoje wybory. Także te, które wiążą się z rezygnacją z kariery zawodowej na rzecz kariery bycia mamą. To nic złego, ani tym bardziej zdrożnego, a robi się wokół tego straszny szum, jakby kobiety te nie wiem co wybierały. One po prostu wybierają dzieci. Własne dzieci, które chcą wychować na szczęśliwych ludzi. Rezygnacja z pracy zawodowej czy zawieszenie jej na czas, kiedy dzieci są małe, nie ma nic wspólnego z ambicją czy jej brakiem. Za to często sporo z wyzwalaniem się z własnego egoizmu. Bo odkąd pojawiają się dzieci, to również i ich prawa należy brać pod uwagę, nie tylko prawa matek. A prawem dziecka jest mieć mamę przy sobie. Tak jak prawem matki jest być dla swojego dziecka 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. I nikomu nic do takich wyborów. Zajmując się dzieckiem, żadna z nas z automatu nie zmienia się w „sfrustrowaną mamuśkę”. Nie dajmy się oszukać i wpędzić w poczucie winy.

Małgorzata Terlikowska