To nie żart. Za umycie kawałka podłogi „artystka” Aleksandra Polisiewicz vel Aleka Polis dostała 1200 złotych. Bo to nie było zwykłe mycie podłogi. Nie, nie, podłogę umyć może każdy. Jedni mopem, inni szmatą. Jedni lepiej, drudzy gorzej, ale z tym raczej nieskomplikowanym zajęciem jest w stanie poradzić sobie nawet małe dziecko. Co więc odróżnia zwykle mycie podłogi od tego zaprezentowanego w Koszalinie? Po pierwsze, to było mycie podłogi w wykonaniu artystki, a nie pani sprzątaczki, a to już podnosi rangę całego przedsięwzięcia. Artystka specjalnie się do tego wydarzenia przygotowała i pod okiem specjalistów opracowała „specjalne gesty codzienności”, które zaprezentowała zgromadzonej widowi. Skąpo zgromadzonej, a nawet bardzo skąpo.

Hmmm, mycie podłogi to czynność raczej nieskomplikowana i raczej specjalne gesty nie są do tej czynności potrzebne, no chyba że istnieje jakiś artystyczny sposób wylewania wody czy wyżymania szmaty do podłogi, że o mopie nie wspomnę, bo z nim to nawet zatańczyć od biedy można. Niby dzień w dzień zmywam podłogę, a na taki pomysł w życiu bym nie wpadła. Obiecuję, że kiedy kolejny raz zmywać będę artystycznie rozlany sok czy wniesione na butach do domu błoto (to pośniegowe to nawet układa się w artystyczne wzory na terakocie)  zwracać będę uwagę na odpowiednie gesty. A nuż jakiś mecenas sztuki je doceni.

A po drugie, to nie było zwykłe sprzątanie. To był  - uwaga - performance. Nie wiem, czy różni się jedno mycie od drugiego, ale na pewno wiedzą ci, którzy takie sprzątanie zorganizowali. Jak informują lokalne portale informacyjne, akcja ta to część większego projektu polegającego na sprzątaniu w różnych galeriach miejskich (tylko czemu za taką kasę?). Wszystko po to, by w ten sposób „odczarować sprzątanie, jako najniżej w hierarchii społecznej postrzeganą pracę”. Ja to nawet poniekąd rozumiem, od wielu lat próbuję się bowiem doszukać mistyki w tańcu z mopem i jakoś mi nie wychodzi. Ale w końcu żadna ze mnie artystka.

Lokalna społeczność nie dość, że nie stawiła się tłumnie, by  podziwiać mycie podłogi, to jeszcze zbulwersowała się aspektem finansowym całego wydarzenia. Bo ów performance został wyceniony na 1200 złotych. Bynajmniej nie jest to pensja za miesiąc, a wypłata za „artystyczne” umycie podłogi, którą sponsorowało Centrum Kultury 105. Taniej by było, gdyby zamiast artystki podłogę umyła profesjonalna firma sprzątająca, czy pani Krysia na umowę zlecenie. Ale wtedy nie była by to sztuka. Koszalińskie Centrum Kultury bowiem – jak samo się reklamuje: „jest prężnie działającą jednostką kulturalną. Szerokie pole działania instytucji obejmuje realizację i prezentację projektów artystycznych, pracę warsztatową oraz działania w zakresie edukacji i upowszechniania kultury. Jest instytucją otwartą, prezentującą szerokie spektrum wydarzeń artystycznych”. W tym sponsorowanie mycia podłogi.

Ale to nic. W zeszłym roku było ciekawiej. Bo CK 105 pokazało inny performance. Pokazywał on  „komunikację” między ludźmi, roślinami i drobnoustrojami. Podobnie jak mycie podłogi i komunikacja z drobnoustrojami tłumów nie zgromadziła. Wydarzenie oglądało zaledwie kilka osób. „Sztuka współczesna może się podobać lub nie, ale my nie chcemy być jej cenzorem” – tłumaczył w lokalnych mediach dyrektor CK105. 

Nie wiem, czy dzięki koszalińskiej akcji udało się odczarować sprzątanie. Ja natomiast już wiem, że to żmudne i mało prestiżowe zajęcie może być sztuką. A skoro Centrum Kultury jest takie hojne, chętnie podrzucę mu kilka pomysłów na kolejne artystyczne akcje. W ramach odczarowywania prasowania mogę opracować i wystawić układ choreograficzny z deską do prasowania. Albo specjalne gesty, które posłużą do rozpakowywania zmywarki. Bo to także niekoniecznie przepełniona mistyką czynność. A wyrzucanie śmieci? Na jednej nodze, żeby nie było tak banalnie. I niech ktoś powie, że to nie jest sztuka?

 

Małgorzata Terlikowska