Ja tej nienawiści nie widzę. Widzę natomiast konstruktywną krytykę konwencji. Choć tytuł właśnie podpisanego przez prezydenta dokumentu odnosi się do przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, to wiele znajdujących się tam zapisów wcale przemocy nie dotyczy. Dodatkowo sugerowane rozwiązania w zasadzie już istnieją w naszym systemie prawnym, więc raczej ofiarom przemocy od konwencji lepiej nie będzie. Przekonana jest o tym choćby s. Magdalena Krawczyk, która prowadzi w Łodzi Dom Samotnej Matki. W rozmowie z „Naszym Dziennikiem” mówi wprost, że konwencja egzaminu nie zda, bo „potrzeba rozwiązań systemowych, nie można pracować tylko z ofiarą przemocy, resocjalizacji powinni podlegać jej sprawcy. Niby są zakładane niebieskie karty, ale ich działanie jest fikcją, to nie działa. W Polsce przemoc jest przecież karalna, powinny ulec zmianie przepisy, sprawcy przemocy powinni być izolowani od ofiar”. Tyle że o tym w konwencji cisza. Za to przemyca ona genderową ideologię i feministyczny język – a przecież o to chodzi. Kto tego nie rozumie, zgadza się na przemoc. Tak jak kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda – sugeruje  Magdalena Środa.

I na nic zapewnienia kandydata, że przemoc to zło, trzeba z nią walczyć, ale nie ideologicznymi dokumentami, a takimi, które faktycznie wezmą w obronę ofiary. Nie, bicie nie jest polską tradycją – jak stara się udowodnić Środa.

„Rozumiem, że kandydat Duda musi tak mówić, bo najgrubszy ze sznurów, na których wisi jego możliwy sukces w wyborach prezydenckich, trzymają hierarchowie” – pisze Środa. I wszystko jasne. Przy okazji oberwało się też rzecznikowi episkopatu: „ks. Kloch wygłosił w poniedziałek kuriozalną opinię, że "przemoc jest większa tam, gdzie działa konwencja"”. Śpieszę donieść Magdalenie Środzie, że dane, na jakie powoływał się ks. Kloch, nie są danymi biskupów, tylko Agencji Praw Podstawowych UE. To dane znane już od dawna, a na ich wynik Kościół nie miał żadnego wpływu. Wynika z nich tyle, że  kraje, które realizują postanowienia konwencji, mają największy problem z przemocą. Ale skoro fakty sprzeczne są z wytworami fantazji naszych feministek, to tym gorzej dla faktów.

Kościół – zdaniem Środy – nic w sprawie przemocy nie robi. I tu się pani profesor myli. Albo celowo wprowadza w błąd. To Kościół rękami księży, sióstr zakonnych i świeckich prowadzi np. domy samotnej matki, gdzie ofiary przemocy znajdują pomoc i dach nad głową. To Kościół choćby za pośrednictwem Caritas organizuje letnie wyjazdy dla dzieci dotkniętych problemem przemocy. Kościół prowadzi noclegownie i stołówki. Tyle tylko, że dzieła te nie mają takiego przebicia w mediach jak feministki, stąd o nich nie słychać. Albo po prostu ci, którzy ofiarom pomagają, zwyczajnie nie mają czasu na bicie piany, bo całą energię poświęcają na tę pomoc.


Nawet jeśli faktycznie Kościół pomaga ofiarom, to nie zaszkodzi pogrozić księżom i biskupom. „Gdyby Kościół organizował kampanie edukacyjne na wsi, gdyby zaangażował w nie katechetów, gdyby choć raz na kwartał proboszczowie mieli obowiązek napominać wiernych podczas mszy, by nie stosowali przemocy wobec słabszych, gdyby w seminariach duchownych wprowadzono zajęcia informujące, czym jest przemoc i jak z nią walczyć (oraz że walczyć trzeba) - to może konwencja rzeczywiście byłaby niepotrzebna? Wszak Jezus przyszedł na świat, by walczyć właśnie z przemocą, nie z gender” – pisze dalej Środa.

Jezus przyszedł na świat, żeby nas zbawić przez swoją śmierć i zmartwychwstanie. A jeśli chodzi o nauczanie to najważniejszym przykazaniem jest przykazanie miłości Boga i bliźniego. W miłość wpisana jest nie przemoc, a troska o najsłabszych i najbardziej potrzebujących. Ale skoro Jezus nie chciał walczyć z przemocą, to kiepski z niego zbawca. Gdyby nauczał o gender – wtedy byłoby ok.

Na szczęście Polska ma nowego zbawcę w osobie prezydenta, który konwencję ratyfikował: „Na szczęście prezydent Bronisław Komorowski wykazał się wiedzą, zdrowym rozsądkiem i troską o słabszych” – wychwala prezydenta Środa. I wzywa, by zakasać rękawy i szybko uruchamiać różne antyprzemocowe kampanie i programy. Kampanie i programy na pewno suto opłacane z kasy unijnej. Bo na promocję gender Unia pieniędzy nie szczędzi. A przy okazji i feministkom pewnie coś skapnie. Jest więc o co walczyć.

 

Małgorzata Terlikowska