Do Beaty Pawlikowskiej napisała list pewna kobieta. Załamana. Tak też się zresztą podpisała. Załamana, bo właśnie okazało się, że jest w trzeciej ciąży. Beata Pawlikowska kobiecie odpisała. Jej odpowiedź nie spodobała się feministce Annie Dryjańskiej i szybko skrytykowała podróżniczkę w „Wysokich Obcasach”.

Jakąż to zbrodnię popełniła Beata Pawlikowska? „Okazuje się, że według sympatycznej podróżniczki sama koncepcja niechcianej ciąży to myślozbrodnia kobiety wobec „maleńkiego zarodka””. Jakiego znów zarodka? Przecież to nic nie znaczący zlepek komórek. Zlepek, który – jeśli w jakiś sposób nam zawadza lub burzy nasze plany – może zostać „usunięty”. Celowo piszę to słowo w cudzysłowie, bo to przecież nie jest żadne „usunięcie”, a zakończenie rozwijającego się w łonie kobiety życia.

Ale zdaniem feministki takie myślenie, jakie prezentuje Beata Pawlikowska, to istnie piekło kobiet: „Za każdym razem, gdy się wydaje, że piekło kobiet zostało już dogłębnie zbadane, okazuje się, że od spodu słychać pukanie z kolejnego kręgu”. Bo co to znaczy, że kobieta nie może zabić swojego dziecka? Anna Dryjańska w żadne pocieszanie więc bawić się nie będzie, bo to przecież wpędzanie w poczucie winy. Wystarczy już, że jest ono „wytrwale krzewione przez domorosłych psychiatrów specjalizujących się w wymyślaniu syndromów, z których skonstruowana jest metafizyczna ginekologia. Tymczasem bezprzymiotnikowa nauka obala kolejne religijne wymysły” – przekonuje feministka. Nauka sobie, zwolenniczki aborcji sobie. To, że podważają one istnienie syndromu aborcyjnego, nie oznacza, że kobiety go nie doświadczają. Wyparcie go ze świadomości nie pomoże w niczym. Koszmar aborcji wróci w najmniej spodziewanym momencie. Dowodem świadectwa kobiet, które aborcji dokonały. Nie tylko katoliczek, ale też i niewierzących. Bo trauma aborcji nie patrzy na deklaracje, zaangażowanie czy praktyki religijne. Jak natrętna mucha wraca, albo siedzi głęboko w psychice i atakuje.

Szok, lęk, niepewność to wszystko emocje, których doświadczają miliony kobiet, kiedy na teście ciążowym zobaczą dwie kreski. I nie ma znaczenia, czy jest to ciąża pierwsza, trzecia czy szósta. Zawsze jakiś element niepewności się pojawi. Czasem tylko na chwilę, czasem dłużej. Czego wówczas potrzebuje kobieta? Rozmowy, zrozumienia, przekonania, że da radę. Bo da, i to dziecko, które nie do końca było planowane, jest potem największą radością swoich rodziców. Tak się naprawdę dzieje. „Ludzie bardzo często nie chcą ciąży, natomiast dziecko, czyli efekt tego stanu, zawsze ich uszczęśliwia” – przekonuje ks. Tomasz Kancelarczyk z Bractwa Małych Stópek.

I jeśli załamana kobieta pisze do obcej kobiety, dziennikarki, to nie po to, by usłyszeć, że jest wolna i ma zrobić to, co uważa za stosowne, z aborcją włącznie. Ona chce usłyszeć, że sobie poradzi, że będzie dobrze. Minie pierwszy szok, i będzie z niecierpliwością czekała na swoje dziecko. Dowodem na to, że tak jest, są choćby wyznania kobiet po aborcji. Jednym  głosem mówią wprost: gdyby obok nas był ktoś, kto by pokazał, że są inne rozwiązania, że ciąża to nie koniec świata, gdyby przytulił, pocieszył i dał cień szansy na to, że wszystko się ułoży, nigdy nie zgodziłybyśmy się na usunięcie dziecka. A skoro byli tylko tacy, którzy sugerowali aborcję, to siłą rzeczy kobiety ja wybierałyśmy. Na ile był to faktycznie wolny wybór, a na ile działanie pod presją – pozostaje tajemnicą kobiety. Nie mam jednak wątpliwości, że matka sama z siebie nie jest zdolna skazać na śmierć swoje dziecko.

Dlatego tak bardzo drażnią zwolenników aborcji prolajferzy, którzy pod klinikami aborcyjnymi modlą się i próbują odwieść kobiety od aborcji. Często im się udaje. Bo pokazują kobiecie pozytywne strony nawet tej nieplanowanej ciąży, przekonują, że dziecko to nie problem a dar. A daru do kanalizacji raczej się nie spuszcza. Nie spala się go też w spalarni „odpadów medycznych”. Tylko się przyjmuje.

„Na aborcję decyduje się kobieta, obok której nie ma odpowiedzialnego mężczyzny. W każdym przypadku brak poczucia bezpieczeństwa, strach i złość skutkują fatalną decyzją. Sytuacja materialna takiej osoby nie gra roli” – mówi ks. Kancelarczyk. Dlatego list, o którym pisała Beata Pawlikowska, jest klasycznym wołaniem o pomoc, o dobre słowo, o zrozumienie. Nie o aborcję.

Małgorzata Terlikowska