Niespełna czterominutowy film posłużył do tego, by wyciągnąć ogólne wnioski. Polacy są bez serca, nie reagują na ludzką krzywdę, los dzieci mają w głębokim poważaniu. Zajęci sobą, swoimi myślami czy telefonami nie widzą świata wokół siebie. Film, o którym mowa, przez jego autora – Reżysera Życia – został nazwany eksperymentem społecznym. Zdaniem twórcy, Polacy egzaminu nie zdali.

O co chodzi? Bohaterem filmu jest kilkulatek siedzący w środku zimy na ośnieżonej ławce w dość ruchliwym miejscu dużego miasta. Mimo śniegu i ujemnej temperatury dziecko nie ma ani kurtki, ani czapki. Czy ktoś to zauważy? Czy ktoś zdejmie swoją kurtkę i okryje nią dziecko? Podobny „eksperyment” zrobili Norwegowie. Tam przechodnie użyczyli dziecku swoje okrycia. A w Polsce? Kurtki nie zdjął nikt. I na tej podstawie zostały wyciągnięte ogólne wnioski, szybko podchwycone zresztą przez mainstreamowe portale. I zaczęło się narzekanie na Polaków. W końcu przecież po Polakach niczego dobrego spodziewać się nie można. A wiadomo, Polak to katolik. To i przy okazji jakiś paszkwil na Kościół można wyprodukować.

Stop. Nie jest prawdą, że dziecko zostało bez pomocy. OK, nie wszyscy przechodnie zwrócili uwagę na niekompletnie ubranego chłopca. Z tą spostrzegawczością faktycznie nie jest najlepiej. Ale to nie tylko dziecko bez kurtki jest dla niektórych niewidzialne. Że wspomnę tylko choćby kobiety w ciąży, które regularnie doświadczają tego typu zachowań. Odwracanie wzroku, podziwianie krajobrazu przez okno autobusu, byle tylko nie okazało się, że ktoś dostrzeże ciążowy brzuch i poczuje się w obowiązku ustąpienia miejsca. Przecież wszyscy pracują, są zmęczeni, a ciężarne nich w domu siedzą. Doprawdy irytuje mnie takie chamstwo. Bo w tym przypadku chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo, szkoda, że ci wszyscy przemęczeni są tacy krótkowzroczni.

Wróćmy jednak do naszego zziębniętego bohatera. Okazuje się, że jednak nie wszyscy przechodnie są bez serca i nie interesują się dzieckiem. Wielu się zatrzymuje, pyta o ubranie, jedna z dziewczyn daje mu rękawiczki, ktoś otula go chustą, jeszcze inna osoba chce go zaprowadzić do pobliskiego kościoła, by tam poczekał – jak twierdzi – na swoją mamę. Nie dla wszystkich to dziecko było niewidzialne. Zainteresowanie, empatia były, tyle że nie było to po myśli autora. Mam wrażenie, że filmik został przygotowany pod z góry przygotowaną tezę. Polacy to buracy, samoluby, nawet zwykłą kurtką się nie podzielą. Nie wiem, ile czasu poświęcił reżyser na nagrywanie reakcji przechodniów. To, co dostaliśmy, jest przecież montażem. Zmontować można wszystko tak, żeby tylko uwiarygodnić z góry postawioną tezę.

Tyle że wniosek ten jest z gruntu fałszywy. Bo po pierwsze nie wszyscy są nieczuli, a to już obala tę ogólną tezę. Szybka sonda wśród bliższych i dalszych znajomych pokazała, że jednak nasza wrażliwość nie została zupełnie stępiona. Ktoś zainteresował się samotnie podróżującym kilkulatkiem, nakarmił, ogrzał, oddał w ręce odpowiednich służb. Ktoś inny zareagował na płacz ubranego w piżamę dziecka stojącego w jesienny chłodny poranek boso na ulicy. Pierwsze co zrobił, to zdjął swoją bluzę i owinął w nią trzęsące się z zimna dziecko. Jeszcze ktoś inny pomógł błąkającej się starszej pani, która zapomniała, gdzie mieszka.  Przykłady naprawdę można mnożyć. One dają nadzieję, że nie jest tak źle.

Trudno bronić obojętność i braku wrażliwości. Tyle że reakcje przechodniów wcale nie muszą mieć takiego źródła. To nie zatwardziałe serce czy brak empatii powoduje, że się nie zatrzymujemy. Jest jeszcze inny aspekt, któremu na imię nie tyle święty spokój, ile strach. I ja ten strach nawet potrafię zrozumieć i usprawiedliwić. Po pierwsze, amatorzy, ale też i profesjonalni dziennikarze lubują się w rozmaitych prowokacjach. Kręcą filmy z ukrytej kamery, następnie zamieszczają je w internecie, komentują reakcje nagrywanych osób. Potem materiał krąży sobie w sieci, a nagrana osoba jest wyszydzana czy wyśmiewana (w zależności od tematu i reakcji). A nie jest to przyjemne. Z obawy więc przed prowokacją, ludzie wolą nie reagować. To media ponoszą sporo odpowiedzialności za tę znieczulicę. Kto raz się sparzył, próbował reagować, pomagać, a wszystko okazało się hucpą, drugi raz się zastanowi. I często nie zareaguje pomny wcześniejszych doświadczeń.

I kolejna sprawa. Dziecko samo siedzi na ławce, podchodzi ktoś, jest miły, okrywa kurtką. Okrywając dotyka dziecko. I podnosi się larum. Zaatakował pedofil. W sytuacji, kiedy za nawet z pozoru niewinne zachowanie można być posądzonym o pedofilię, lepiej dmuchać na zimne. Jak ktoś dziecko dotknął, wiadomo w jakim celu i weź teraz człowieku wytłumacz, że chciałeś tylko kurtkę dziecku nałożyć. I tak ci nikt nie uwierzy. Lepiej więc trzymać się z daleka, niż mieć przyklejoną łatkę pedofila, którą zmyć jest bardzo trudno.

Czego mi zabrakło na tym filmiku? Ot, choćby próby kontaktu z rodzicami  chłopca (która matka pozwoliłaby dziecku czekać na nią na dworze, wiedząc, że jest ono bez kurtki). Dlaczego nikt nie wyjął telefonu i nie próbował kontaktować się z rodzicami (dziecko było na tyle duże, że numer telefonu do rodziców znać powinno) albo zadzwonić po odpowiednie służby (to przecież też byłby wyraz troski o dziecko), które sprawdziłyby dlaczego w środku zimy dziecko siedzi nieubrane na ławce. Zgubiło się? Uciekło z domu? Powodów może być multum.

Na zaaranżowaną sytuację jest wiele możliwych reakcji. Po obejrzeniu całego filmu mam jednak wrażenie, że ktoś próbuje tu manipulować. Wielu przechodniów naprawdę próbowało temu dziecku pomóc. Tylko po co o tym mówić, skoro lepiej sprzeda się hasło o prawdziwym, czyli negatywnym obliczu Polaków.

I jeszcze jedna sprawa. Eksperyment eksperymentem, ale dziecka szkoda. Mam nadzieję, że twórczości swojego taty chłopak nie przypłacił chorobą. Kalesony i podkoszulek nie pomogą, kiedy na głowie nie ma czapki. I nie usprawiedliwia tego żaden eksperyment społeczny.

Małgorzata Terlikowska