Biskupi krytykują ustawę o leczeniu niepłodności nie dlatego, że agitują za jakąś konkretną partią, a dlatego, że stoją na straży szacunku dla życia ludzkiego. Wskazują na zagrożenia, jakie ustawa za sobą niesie, bo są obywatelami i mogą publicznie podzielić się swoimi wątpliwościami. „Gazeta Wyborcza”, ani sprzyjające jej media na szczęście nie mają takiej władzy, by krytykom złej ustawy zamknąć usta. I nawet jeśli Kościół i państwo mają poprawne relacje, nie oznacza to, że Kościół nie ma prawa reagować na ewidentne zło i przed nim przestrzegać.

„Przyjazne współistnienie Kościoła i państwa jest kluczem do cywilizowanych relacji w naszym kraju. Niestety, widzimy wyraźnie, że to jest konsekwentnie niszczone” - mówiła Dominika Wielowieyska w TOK FM. Niszczone, bo biskupi mają odwagę wprost, głośno i wyraźnie sprzeciwić się próbom uchwalenia złego prawa. I chwała im za to, że mówią. Dużo gorsza byłaby sytuacja, gdyby milczeli w tej niezwykle ważnej sprawie. Zaniedbanie to też grzech, za który katolik ma żałować. Nie bez powodu podczas Mszy św. wypowiada bowiem słowa: „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu i Wam Bracia i Siostry, że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”. Milczenie w tej sprawie ze strony tych, którzy stać powinni na straży porządku moralnego, dopiero byłoby skandalem.

„Skrajnie nielogiczne” nie jest więc krytykowanie złego prawa, ale postawa obojętna wobec praktyk wykluczających wiernych z Kościoła.

Krytyka Kościoła – choć konsekwentna i niezmienna – dla Dominiki Wielowieyskiej łączy się wyłącznie z obecną kampanią wyborczą. „Wniosek z takiego zachowania może płynąć tylko jeden. Jest kampania wyborcza i episkopat zaangażował się w nią, popierając jedną konkretną partię, która nazywa się PiS. Chodzi o to, by nakręcić emocje, zachęcić wiernych do głosowania na PiS”.

Dominice Wielowieyskiej polecam lekturę kościelnych dokumentów, które jeszcze zanim powstało Prawo i Sprawiedliwość jednoznacznie wypowiadały się na temat zapłodnienia pozaustrojowego.

I tak instrukcja Kongregacji Nauki Wiary Donum vitae z 1987 roku stwierdza wprost: „Sukces zapłodnienia w probówce wymagał niezliczonej ilości zapłodnień i zniszczeń embrionów ludzkich. Jeszcze dzisiaj wymaga ono zwykle większych ilości owulacji ze strony kobiety: pobiera się kilka jaj, zapładnia i pielęgnuje przez jakiś czas w probówce. Zwykle nie wszystkie przenosi się do narządów rodnych kobiety; niektóre embriony, określane jako "nadliczbowe", niszczy się lub zamraża. Także niektóre embriony przeniesione do narządów rodnych kobiety marnują się ze względów eugenicznych, ekonomicznych lub psychologicznych. Takie dobrowolne zniszczenie istnień ludzkich lub używanie ich do różnych celów ze szkodą dla ich integralności i życia jest sprzeczne z przypomnianym już wcześniej nauczaniem na temat przerywania ciąży”.

W 1995 roku w encyklice Evangelium vitae z kolei Jan Paweł II pisał: „… różne techniki sztucznej reprodukcji, które wydają się służyć życiu i często są stosowane z tą intencją, w rzeczywistości stwarzają możliwość nowych zamachów na życie. Są one nie do przyjęcia z punktu widzenia moralnego, ponieważ oddzielają prokreację od prawdziwie ludzkiego kontekstu aktu małżeńskiego, a ponadto stosujący te techniki do dziś notują wysoki procent niepowodzeń: dotyczy to nie tyle samego momentu zapłodnienia, ile następnej fazy rozwoju embrionu wystawionego na ryzyko rychłej śmierci. Ponadto w wielu przypadkach wytwarza się większą liczbę embrionów, niż to jest konieczne dla przeniesienia któregoś z nich do łona matki, a następnie te tak zwane „embriony nadliczbowe” są zabijane lub wykorzystywane w badaniach naukowych, które mają rzekomo służyć postępowi nauki i medycyny, a w rzeczywistości redukują życie ludzkie jedynie do roli „materiału biologicznego”, którym można swobodnie dysponować”.

Wmanewrowanie Kościoła w obecną kampanię wyborczą to nic innego jak odwrócenie uwagi od zapisów, które znajdują się w rządowej ustawie, która właśnie trafia do rąk prezydenta. Szacunek dla życia ludzkiego nie może więc przekładać się na rozgrywki polityczne, ani słupki partyjnego poparcia, o czym powinien pamiętać również i Bronisław Komorowski.

Małgorzata Terlikowska