„Bekę” postanowiła sobie zrobić Anna Dryjańska z portalu NaTemat.pl. Nic tak przecież nie zagrzeje, jak ponaśmiewanie się z Kościoła. A jeśli wszystko to dzieje się w kontekście ciąży czy posiadania dzieci, to już w ogóle. Można śmiać się do rozpuku. Gorzej, że przy okazji próbuje się przedstawić całkowicie fałszywy obraz. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że zwolennicy in vitro będą zaciekle bronić swojej metody. Metody, która jest mało skuteczna i wbrew medialnej propagandzie wszystkim starającym się o dziecko w ten sposób go nie daje.  Ale nie mogę zgodzić się na manipulowanie, tak jak to dzieje się choćby w przypadku naprotechnologii czy jak obecnie na portalu NaTemat – w przypadku modlitwy.

Po przeczytaniu naprawdę wielu bredni na temat naprotechnologii (zwanej przez Dryjańską – naprościemą), myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy. A jednak? Zapłodnienie  metodą paska św. Dominika – godne zastępstwo in-vitro?” – pyta sensacyjnie portal NaTemat. I przedstawia swoje dziennikarskie śledztwo.  Oto bowiem portal niczym Amerykę odkrył „pasek św. Dominika”, jakby było to coś skrzętnie ukrywane przez Kościół w klasztornych kruchtach.

 „Nie, to nie jest nowy program prokreacyjny Ministerstwa Zdrowia. Na razie minister Radziwiłł dba o polski rozród m.in. namawiając mężczyzn do noszenia luźnej bielizny. Jednak w państwie, które ze względu na "dobrą zmianę" wycofało się z finansowania in vitro, nieuchronnie zyskują popularność także inne, nienaukowe sposoby na pokonanie niepłodności. Jedną z nich jest zapłodnienie metodą paska św. Dominika” – przekonuje Dryjańska. Tymczasem propagatorkami paska są Mniszki Zakonu Kaznodziejskiego. To ich założyciel, św. Dominik Guzman, czczony jest jako patron niepłodnych czy rodzących kobiet. Pasek wbrew tytułowi nie zastępuje naturalnego sposobu poczęcia dziecka.

Po pierwsze, nic takiego jak metoda zapłodnienia paskiem św. Dominika nie istnieje. To nie jest żadna kościołkowa metoda alternatywna dla sztucznego zapłodnienia. Ale nie są to też żadne czary-mary. Pasek św. Dominika to nie jest też żaden talizman, który ma przynieść szczęście czy na wzór masowo wiązanej na wózkach czerwonej wstążeczki odganiać „urok”. Pasek św. Dominika to sakramentalium. Jego moc związana jest z ufną modlitwą do św. Dominika, patrona między innymi niepłodnych kobiet. Modlitwą, która wbrew sugestii autorki bynajmniej nie jest placebo. Po to Kościół ustanawia świętych, by się za ich wstawiennictwem modlić. Nie widzę w tym nic śmiesznego. Wiem, że może się do nie mieścić w głowie Anny Dryjańskiej, ale ufna i szczera modlitwa naprawdę działa cuda. Jak bowiem wytłumaczyć nagłe ozdrowienia czy choćby urodzenie dziecka, kiedy medycyna bezradnie rozkładała ręce. Przypadek? Tyle że przypadek to inne imię Opatrzności.  Chciałam przy okazji uspokoić autorkę, żeby się nie obawiała o noszące pasek kobiety. One przez to nie stają się wiatropylne, nie rozmnażają się też przez pączkowanie. Żeby doszło do zapłodnienia potrzebna jest współpraca dwojga osób. Uzupełniona szczerą modlitwą, w końcu nie bez powodu Jezus mówił: „Proście, a będzie wam dane”.

Po drugie, z tekstu Anny Dryjańskiej wynika, że pasek czy inne modlitewne metody mogą spowodować, że kobiety będą omijały lekarza szerokim łukiem. Mają cudowną tasiemkę, to po co się leczyć? Powiedzmy to bardzo wyraźnie: Kościół, siostry dominikanki, ksiądz biskup, ani nawet Papież nie mówią, że nie należy się leczyć. To tylko szamani czy inni znachorzy zachęcają do takich praktyk. Kościół, o ile nie mamy do czynienia z działaniami moralnie niegodziwymi, w medycynie nie upatruje żadnego zagrożenia. Po co więc opowiadać takie bajki? A że przy okazji zachęca do modlitwy? Co w tym złego? Modlitwa leczenia nie wyklucza. Jest ono wręcz wskazane, jeśli para ma problem z zajściem w ciążę. I tego leczenia podejmują się choćby specjalizujący się w naprotechnologii  lekarze. Nie obchodzą problemu jak ich koledzy zajmujący się in vitro, tylko szukają przyczyn, leczą je, tak by zdrowa kobieta mogła zajść w ciążę. Doprawdy, nie wiem, ile razy można tłumaczyć, że naprotechnologia to nie homeopatia czy jakaś inna bioenergoterapia, tylko medycyna korzystająca z najnowszych osiągnięć chirurgii, ginekologii czy endokrynologii. Jak grochem o ścianę!

„Nie ma żadnych medycznych dowodów na skuteczność paska i raczej ich nie będzie, bo to kwestia wiary, a nie wiedzy. Innymi słowy: zależność (współwystępowanie dwóch zmiennych), nie oznacza związku przyczynowo -skutkowego (przyczyna – pasek, skutek – ciąża)”.  Cud to wydarzenie, którego nie da się wyjaśnić w sposób naukowy. To zupełnie inna rzeczywistość. Niemniej cuda, które są choćby podstawą do beatyfikacji czy kanonizacji są przecież wnikliwie przez choćby medycynę badane. Był rak, nie ma raka. Człowiek umierał, choroba się cofnęła i żyje. Przez wiele lat ciąży nie było i nagle z jakiegoś powodu jest. Coś się wydarzyło. Dla tych ludzi, którzy cudu doświadczyli, to namacalny znak Pana Boga, to dowód na skuteczność zanoszonych modlitw. Takie rzeczy się dzieją naprawdę. Ludzie doświadczają cudów. Niedowiarkom  polecam książkę Doroty Łosiewicz, która zebrała takie historie. Prawdziwe, udokumentowane, niewymyślone. Bo najlepszy scenarzysta tak by tego nie napisał. Wiara czyni cuda – tylko trzeba chcieć uwierzyć.

Skoro tak bardzo Anna Dryjańska zabrała się za propagowanie alternatywnych metod niepłodności, czekam na tekst o Grocie Mlecznej w Betlejem zatytułowany „Zamiast in vitro, skosztuj tynku”. Palestyńska legenda głosi, że w tym miejscu w drodze do Egiptu zatrzymała się Matka Boża, by karmić piersią Niemowlę. Kilka kropli mleka spadło na skalę i w jednaj chwili stała się ona mlecznobiała. Do sanktuarium pielgrzymują chrześcijanki i muzułmanki, by w tym miejscu modlić się o dziecko. I znów, dowodów na to, że w tym miejscu dzieją się cuda, nie brakuje. Nawet najbardziej sceptycznie nastawieni do modlitwy nie przechodzą obojętnie obok ściany z tysiącami listów i zdjęć dzieci wymodlonych w tym właśnie miejscu, gdzie niemożliwe stało się możliwe.

Małgorzata Terlikowska