Ateiści nie chrzczą dzieci, nie posyłają ich do Pierwszej Komunii Świętej – to zrozumiałe, bo jak można uczestniczyć w życiu sakramentalnym wspólnoty, z którą nie chce się mieć nic wspólnego. Chrzcimy bowiem dzieci nie dlatego, że to jakiś magiczny rytuał czy rodzinna tradycja, a dlatego, że chcemy, by oczyszczone one zostało z grzechu pierworodnego, włączamy je w ten sposób dziecko do wspólnoty Kościoła i jako rodzice zobowiązujemy się do wychowywania ich w wierze. Nie jest to bynajmniej żadne narzucanie światopoglądu. Ot, konsekwencja pewnych życiowych decyzji. Ateiści, którzy w imię pluralizmu nie chcą dziecku od maleńkości niczego narzucać, dziecka więc nie chrzczą. Albo zaciskają usta i na godzinę zostawiają swój ateizm przed wejściem do Kościoła albo w kościelnej kruchcie (swego czasu portal Onet.pl przytaczał badania, z których wynikało, że 75 proc. zadeklarowanych ateistów chrzci w Kościele katolickim swoje dzieci).
Okazuje się, że ateiści nie muszą już się męczyć. Amerykanie już wymyślili alternatywę (wcześniej takie alternatywy uskuteczniali komuniści z demoludów). Zamiast chrztu proponują więc „naming party”, czyli uroczystość nadania imienia. Wszystko jest oczywiście utrzymane w uroczystym i podniosłym tonie, dziecko ubrane jest elegancko (jak do chrztu), tyle że nie ma kościoła, nie ma księdza, nie ma sakramentu. Jest jakiś substytut, tajemniczy rytuał, po którym można zaprosić rodzinę do wspólnego świętowania i zgarnąć prezenty. Jak ta świecka uroczystość wygląda, postanowił przybliżyć nieodzowny portal gazeta.pl w dziale Kobieta. Jako instrukcja dla tych, którzy chcieliby taki parachrzest urządzić.
Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, to „uroczystość nadania imienia” to takie chrzciny bez chrzcin. „Jak tylko przekroczyliśmy próg wynajętego na tę okazję pałacyku, już wiedziałam, że sytuacja jest poważna. Po pierwsze: byliśmy w pałacyku. Po drugie: na powitanie wręczono nam po kieliszku szampana. Po trzecie: na sali było około sześćdziesięciu osób, a to jeszcze nie był koniec”. Prawie więc jak w kościele. Osoba prowadząca „uroczystość” zadbała o to, by zgromadzeni poznali znaczenie nadawanego dziecku imienia (o świętym patronie ani słowa, rzecz jasna). Potem głos zabrali rodzice: „Pierwszy raz popłakałam się, kiedy Halinka i Andrzej wygłosili swoje przemówienia, w których zobowiązali się szanować wybory swojego dziecka, otaczać je miłością i opieką, a także wspierać je, bez względu na to, jaką wybierze ścieżkę życiową”. Potem przemawiali wybrani przez rodziców opiekunowie duchowi (w kościelnej nomenklaturze - rodzice chrzestni). Uroczystość zwieńczyła puszczona z głośników piosenka z „Króla Lwa”. „W uroczystości nadania imienia Juniorowi nie chodziło o stworzenie atrapy sakramentu. Halinka i Andrzej wprowadzali swoje dziecko w świat tak bogaty we wzorce, tradycje i kultury, że nie chcieli podejmować za niego decyzji, która jest najważniejsza. Woleli pokazać mu wszystko, co znali i wychowywać świadomego człowieka o szerokich horyzontach, a impreza, na którą nas zaprosili nie miała nic wspólnego z religią. Ani z jej bojkotem. Chcieli po prostu podzielić się z najbliższymi radością z przyjścia na świat miłości ich życia. Takie proste. I takie genialne” – pisze autorka cytowanego przez gazetę.pl bloga.
Faktycznie, bardzo genialne. Tak samo jak genialne jest świętowanie komunii bez komunii nazwane dla niepoznaki „Postrzyżyny Zapleciny”, a wszystko po to, by dzieci, które do Pierwszej Komunii Świętej nie przystępują, mogły dostać prezenty (tak jakby nie było innych ku temu okazji). Ale cóż, ateiści też chcą świętować (lepiej powiedzieć świeckować),dlatego na swoją modłę przerabiają religijne uroczystości.
Uroczystość nadania imienia ma ponoć tę przewagę nad chrztem, że nic dziecku nie narzuca. Chwila. A co z imieniem? Czy dziecko samo o nim decyduje, czy to rodzice je wymyślają dla dziecka? Czy nadane imię dziecka przypadkiem nie zniewala? Przecież jest tyle pięknych imion, może niech samo je sobie wybierze, jak będzie mogło zdecydować. Bądźmy konsekwentni.
Małgorzata Terlikowska