Portal Fronda.pl: Jak wynika z wyliczeń „Dziennika Gazety Prawnej”, polskie dzieci w wieku od jednego roku do lat dwóch przebywają w żłobkach aż o 12 godzin dłużej, niż ich rówieśnicy z innych krajów Unii. Polacy zostawiają swoje dzieci w żłobkach na średnio 39 godzin tygodniowo, gorzej jest tylko w Portugalii. Nie mamy innego wyjścia, że decydujemy się takie – nieco drastyczne – rozwiązania?

Teresa Kapela: Trzeba zacząć od tego, że liczba zatrudnionych w Polsce kobiet, mających dzieci w wieku żłobkowym jest dwukrotnie wyższa niż średnia europejska. Należy przy tym pamiętać, że przeważnie są to kobiety zatrudnione na pełen etat, zaś etatów niepełnych jest w Polsce najmniej. W europejskich statystykach możemy spotkać się ze stwierdzeniem „zatrudnienie matek, mających dzieci powyżej 3. lat”, jakby zakładano, że do tego wieku tylko matka zajmuje się dzieckiem. Włoszka zaproszona przez lewicowe środowiska do Polski takie tabele przedstawiała. Poświęcanie tego czasu dzieciom jest na Zachodzie oczywistością, w dodatku – rekompensowaną finansowo. W Finlandii przedłużono finansowanie opieki do 6. lat w poprzednim kryzysie finansowym, czyli 12 lat temu.

Dużo rodziców w Polsce korzysta ze żłobków?

Raport hiszpańskiego instytutu badań nad rodziną plasuje Polskę na jednym ze środkowych miejsc, jeśli chodzi o ilość dzieci w żłobkach. Ale podkreśla ciekawą i raczej przemilczaną przez nasze media statystykę, która pokazuje, że w Europie tylko 30 proc. rodziców korzysta z opieki żłobkowej. Aż 40 proc. korzysta ze żłobków w wymiarze poniżej 20 godzin tygodniowo, w tym 22 proc. – tylko 10 godzin tygodniowo. Jedynie 25 proc. - miedzy 30 a 40 godzin tygodniowo – mieścimy się w tej właśnie grupie.

Z czego wynika fakt, że tak chętnie posyłamy dzieci, nawet malutkie do żłobków i pędzimy na zabój do pracy? Jesteśmy zmuszeni finansowo czy po prostu mamy złych pracodawców?

Doszliśmy w Polsce do takiej sytuacji, że tylko praca nobilituje człowieka i uzasadnia jego istnienie. Opieka nad dziećmi została przekazana instytucjom. Co więcej, nie mieści się w budżecie domowym. Zastanawiam się, jak to wygląda od strony sprawiedliwości społecznej. Każdy rodzic, który korzysta z państwowej opieki żłobkowej, jest dofinansowywany na poziomie 1200 zł (tak jest na przykład w Warszawie). Rodzice opiekujący się dzieckiem osobiście lub korzystający z oferty prywatnych żłobków, nie mogą liczyć na żadne dofinansowanie. Jak widać, nasze państwo finansowo zachęca do korzystania ze żłobków.

Tylko, że na luksus zostania w domu z dzieckiem może sobie pozwolić mało która kobieta w Polsce…

Jak wynika z europejskich badań, powodem, dla którego rodzice nie korzystają ze żłobków są przede wszystkim powody finansowe. W Polsce jest dokładnie odwrotnie. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Czesi w czasie prezydencji w UE pokazali, że te wszystkie lizbońskie założenia my już przerobiliśmy w krajach komunistycznych i można je zrealizować jedynie za pomocą przymusu finansowego. Pierwszym gestem po wyjściu z komunizmu przez Czechów było zlikwidowanie żłobków i zachęcanie (także finansowe) do zajmowania się dziećmi w rodzinie. I to nadal funkcjonuje. Ich uwaga nie została przyjęta szerzej.

A może trzeba też spojrzeć na problem z drugiej strony  - część matek chce (nie musi!) w miarę szybko wrócić po porodzie do pracy, kobiety chcą się rozwijać, zdobywać nowe możliwości, dlaczego by im tego nie ułatwić, choćby przez lepszy dostęp do żłobków? Niektóre korporacje wprowadzają na przykład taki system pracy dla młodych mam, że przychodzą one do firmy na 3-4 godziny, a resztę zadań mogą na przykład zrobić w domu.

Należałoby się w ogóle zastanowić nad możliwością pracy na część etatu, która dawałaby prawa socjalne. Jesteśmy jednak w kraju, w którym kobiety są zazwyczaj zatrudniane bez żadnych praw socjalnych, trudno więc mówić o regulacjach. Jedynie przymus ekonomiczny zmusza kobietę do szybkiego powrotu do pracy. Psychologowie podkreślają, że w najmłodszych latach kształtują się więzi, emocje, relacje – na to jest potrzebny dla rozwoju dziecka czas. Nie do końca także wierzę w pracę w domu. Dzieci są wymagające, więc zgadzamy się na to, że ktoś się nimi zajmuje, ale nie zgadzamy się na środki finansowe, które pozwoliłyby rodzinie zająć się swoim dzieckiem. W innych krajach jest element przekierowania finansów.

Może po prostu politycy uznali, że to się zwyczajnie nie opłaca albo nie stać nas na to?

Pamiętam takie wyliczenia, które kiedyś zrobiono w Polsce, a z których wynikało, że ilość zwolnień branych przez matki jest tak duża, że łatwiej i ekonomiczniej byłoby dać jej możliwość opieki nad dzieckiem przez 2-3 lata. To wcale nie musiałoby się odbywać ze stratą dla finansów państwa! Tyle, że u nas nikt takiego rozwiązania nie traktuje poważnie. Jeśli inne kraje dochodzą do wniosku, że opieka żłobkowa jest zbyt droga, to jest to związane z szerszym przeliczeniem, niż tylko budżetu rodzinnego. Panuje duże przekonanie o nieużyteczności bycia w domu. To jest mit, który wpoiły nam media. Wydaje mi się, że większości młodych kobiet trudno jest zrezygnować z pracy. Rzeczywiście, dla części takie połączenie etatu z realizowaniem go w domu byłoby ważnym rozwiązaniem. Chciałabym też przypomnieć, że kiedy wprowadzono płatne urlopy wychowawcze wywalczone przez „Solidarność”, 92 proc. kobiet, mających dzieci skorzystało z takiej możliwości. Dlaczego? Bo czuły potrzebę bycia w domu, ale ze wsparciem finansowym z budżetu państwa (w tej chwili jest ono niewystarczające). Większość zawodowo realizowała się później.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk