Czy Stany Zjednoczone zmienią się w państwo-firmę? Zamiast doświadczonych polityków republikańskich w administracji prezydenta Donalda Trumpa roi się od milionerów.

Czy państwem można zarządzać tak jak firmą? Czy kryterium zysku jest dobre do zarządzania środkami publicznymi? Czy ludzie robiący całe życie pieniądze zaczną kierować się dobrem wspólnym na rządowych posadach?

Nowy prezydent USA nie ma wątpliwości, że kto sprawdził się jako przedsiębiorca, będzie równie dobrze zarządzał największym mocarstwem świata. Dlatego z jednej strony nominacje na najważniejsze stanowiska w państwie nie dziwią, z drugiej zaś stawiają wiele znaków zapytania.

Sekretarzem stanu, czyli szefem prezydenckiego MSZ będzie Rex Tillerson, prezes naftowego giganta ExxonMobil. Jego firma współpracowała z Rosjanami, korporacja posiada prawa do wydobywania surowca ze złóż na Sachalinie.

Za handel będzie odpowiedzialny miliarder Wilbur Ross. Jest znanym inwestorem i spekulantem w podeszłym wieku, liczy bowiem 78 lat. Sprawami dotyczącymi pracy zajmie się Andy Puzer, właściciel sieci fast-foodów, a edukacją - Betsy DeVos - szara eminencja różnego rodzaju biznesów.

Kontrowersyjna jest także nominacja na stanowisko sekretarza skarbu. Zostanie nim bankowiec Steven Mnuchin, związany wcześniej z takimi firmami jak Salomon Brothers czy Goldman Sachs. To właśnie on był bankierem zwycięskiej kampanii prezydenta i wygląda na to, że teraz Trump mu się odwdzięcza.

Reasumując, wiele wskazuje na to, że Ameryka będzie krajem bogatych dla… bogatych. Jest mało prawdopodobne, aby nowa administracja Białego Domu za główny punkt postawiła sobie np. zwalczanie nierówności społecznych. Bardziej realne jest natomiast to, że bogacze będą wykorzystywać otrzymane przywileje do realizacji prywatnych celów.

Tomasz Teluk