Ambitny plan rozwoju państwa, który przedstawił wicepremier Morawiecki ma być wyzwaniem dla kraju, który ma być silny w Europie i liczyć się na arenie międzynarodowej.

 

Dla obywateli, nie dla banksterów

Plan Morawieckiego można przeciwstawić Planowi Balcerowicza oraz wszystkim jego pochodnym – złodziejskiemu Planowi Powszechnej Prywatyzacji czy OFE – będącymi de facto przekazaniem aktywów obywateli zagranicznym instytucjom finansowym. Teraz beneficjantami mają być zwykli obywatele.

Przedsięwzięcie ma koordynować Polski Fundusz Rozwoju. W gospodarkę ma zostać wpompowana astronomiczna suma biliona złotych. To z pewnością da impuls do rozwoju. Ministrowi Morawieckiemu zależy na równomiernym rozwoju kraju. Nie tylko metropolii, ale także ściany wschodniej, dotychczas traktowanej po macoszemu.

Swoją pozycję mają też odzyskać rodzimi przedsiębiorcy. Dotychczas mogli oni liczyć wyłącznie na „wsparcie” w postaci wizyty urzędników urzędu skarbowego czy służb kontrolnych. Co innego wielkie korporacje – one otrzymywały dotacje i zwolnienia podatkowe w Specjalnych Strefach Ekonomicznych, a wolną gotówkę wykorzystywały na ograniczanie konkurencji.

Silny przemysł, silna Polska

Diagnoza Morawieckiego jest trafna. Polska wpada w pułapkę kryzysu demograficznego i przeciętności – usług, produktów i płac. Dominowała filozofia „całe życie na kredycie”, a budowane z mozołem przedsiębiorstwa jak najszybciej sprzedawano inwestorom zagranicznym. Tak nie da się budować narodowego kapitału.

Teraz ma się to zmienić, a rodzima gospodarka ma opierać się na pięciu filarach: reindustrializacji, innowacyjności, ekspansji zagranicznej, rozwoju społecznego i kapitału. Budowanie silnego rodzimego przemysłu nasuwa skojarzenia z gospodarką Niemiec, którym bardziej opłaca się produkować u siebie niż w Azji.

Jeśli chodzi natomiast o innowacyjność czy eksport to wydaje się, że nie jest najgorzej, a te sektory nie potrzebują wsparcia państwa. Gdy stworzy się konkurencyjne warunki rynkowe, nie trzeba będzie dopłacać do czegoś, co i tak się samo się broni. Przecież najlepsze polskie marki, dziś znane na całym świecie, powstały dzięki przedsiębiorczości ich właścicieli, a nie dzięki wsparciu z urzędu.

Mateuszowi Morawieckiemu, byłemu dyrektorowi banku, który zarabiał 10 tys. zł dziennie, a teraz ofiarował swoją wiedzę i umiejętności ojczyźnie, nie trzeba tego tłumaczyć. Jako menedżer doskonale orientował się, co dzieje się w gospodarce, będąc jednocześnie zorientowanym społecznie i patriotycznie. Teraz swoje idee będzie mógł wcielać na znacznie szerszą skalę z pożytkiem dla całego kraju.

Tomasz Teluk