Charakterystyczne obrazki na ulicach USA. Czarne marsze, ekscesy anarchistów, feministek, zwolenniczek aborcji, gejów. Do tego widoku trzeba będzie się przyzwyczaić.

Skąd my to znamy? Wykrzywione twarze z nienawiści i wściekłości. Marsz kobiet „za prawem wyboru” (czyli domagających się mordowania swoich nienarodzonych dzieci), tęczowe flagi, palenie aut, znieważanie demokratycznie wybranego prezydenta.

Jako żywo protesty w Stanach Zjednoczonych po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa przypominają rodzime marsze KOD w bardziej radykalnej formie. Jednak lewica nie ma nic do zaoferowania poza manifestowaniem swojej paniki po utracie władzy i wpływów. Także w zakresie władzy nad zbiorową wyobraźnią.

Czym chcą walczyć lewicowi liberałowie z niepomyślnymi wyrokami demokracji? Poprawnością polityczną. Przez media przetoczyła się fala wypowiedzi demonstrantów ubolewających nad rzekomym „rasizmem”, „seksizmem”, „nietolerancją”, „homofobią” itd. obecnego prezydenta USA.

Dlatego można pokusić się o tezę, że mamy do czynienia z końcem historii w sferze ideologii poprawności politycznej. Oto głowa najpotężniejszego mocarstwa nie będzie nas terroryzować pobłażliwością dla aborcji, mniejszości, jakimiś intelektualnymi fobiami czy globalnym ociepleniem.

Polityczna poprawność upadła najpierw na Węgrzech, potem w Polsce, a teraz w Stanach Zjednoczonych. Upadnie najpewniej we Francji, a być może w Niemczech, Holandii, prędzej czy później w Wielkiej Brytanii. Dlatego do podobnych demonstracji dochodzi już w Paryżu czy Berlinie.

Lewica traci rząd dusz. Hollywoodzcy aktorzy są wściekli, że nie będą mogli już narzucać światu fałszywego piękna swojego stylu życia. Od teraz patologia będzie nazywana patologią, a podziwiane zaczną być takie wartości jak naród, patriotyzm, wierność czy tradycyjna rodzina. Właśnie to wywołuje największą wściekłość lewicowych pseudoelit.

Tomasz Teluk