Najgłębszy kryzys opozycji od początku kadencji nowego Sejmu może być wydarzeniem, które na długo ugruntuje monopol Prawa i Sprawiedliwości na scenie politycznej.

Sytuacja z ostatnich tygodni, nieudana próba puczu, skandal z udziałem Ryszarda Petru, a wreszcie ujawnienie malwersacji finansowych w KOD, doprowadziło radykalną opozycję na skraj przepaści.

Jako żywo, przypomina to moment, gdy na Węgrzech socjalistyczny premier Ferenc Gyurscany przyznał, że przez półtorej roku oszukiwał swój naród. Podobnie podczas ostatnich dni, do kłamstwa musieli się przyznać dwaj liderzy - Ryszard Petru i Mateusz Kijowski.

Po tym zdarzeniu na Węgrzech prawica zadomowiła się u sterów na dobre. Zdobyła tak miażdżącą przewagę, że umożliwiło to zmianę konstytucji i przeprowadzenie fundamentalnych zmian ustrojowych. Rewolucja w Budapeszcie trwa do dziś, dzięki czemu Węgry zdobyły się na niezależność.

Analogicznie może dziać się w Polsce. Radykalna opozycja straciła polityczne paliwo i zaufanie do swoich czołowych liderów. W obliczu opublikowania taśm z głosowania nad budżetem i wycofania się ze zmian zasad pracy dziennikarzy w Sejmie, blokowanie parlamentu zakrawa na czyn chuligański.

Nie ma też nikogo kto zastąpiłby Petru czy Kijowskiego. Wałęsa jest za to za stary. Frasyniuk potrafi tylko obrażać i przeklinać. Niesiołowski pociągnąłby wszystkich na dno. Schetyny nikt nie słucha, a młodsi działacze Platformy potrafią się tylko wygłupiać.

Kończy się epoka postkomunizmu. Ze sceny politycznej zniknęło SLD, taki sam los czeka PSL. Brak kadr jest tak boleśnie widoczny, że radykałowie muszą wyciągać z szafy jakiś szeregowych ubeków, negujących zbrodniczość stanu wojennego…

To musiało się tak skończyć. Prawdopodobnie Polskę czeka więc analogiczny przełom jak na Węgrzech. Rządząca partia powinna zdobywać coraz większe polityczne poparcie. Nie oszukujmy się, nie z powodu, że tak wspaniale rządzi, ale po prostu z braku politycznej konkurencji. 

Tomasz Teluk