Przemysł aborcyjny wpadł w histerię po tym jak Donald Trump zlikwidował finansowanie zabójców nienarodzonych dzieci ze środków publicznych. Na ratunek pospieszy postępowa Holandia.

Holendrzy, ogniś gorliwi misjonarze całego świata, dziś kraj misyjny na wymarciu, są w awangardzie postępu. Przodują we wdrażaniu cywilizacji śmierci nie tylko we własnym kraju, ale także eksportują swoje „osiągnięcia” na zewnątrz. Polsce oferowali pływające kliniki aborcyjne, dla Amerykanów będą zbierali pieniądze na skrobanki i prezerwatywy.

Holandia jest wyjątkowo dumna nie tylko z zabijania nienarodzonych, ale także dzieci i starców. Na własne życzenie można tam być uśmierconym z byle powodu, ze względu na złe samopoczucie czy niezadowolenia z życia. Wszystko oczywiście w imię postępu i wolności wyboru, wolności rozumianej jako skłonność do czynienia zła.

„Trump robi wszystko, żeby zmusić kobiety do rodzenia. Holandia rusza im na ratunek!” - grzmi Wyborcza.pl, a biedny czytelnik już widzi rodzącą kobietę, której do głowy przystawia pistolet Donald Trump.

To kolejna manipulacja rodzimych przedstawicieli cywilizacji śmierci. Chodzi o to, że Holandia chce zbierać pieniądze dla Planet Parenthood i podobnych organizacji, które utraciły finansowanie z budżetu Stanów Zjednoczonych. Wszystko dzieje się oczywiście, aby „pomóc kobietom”. Pomóc zabijać własne dzieci - wypadałoby dodać.

O pomyśle poinformowała Lilianne Ploumen - minister handlu zagranicznego i współpracy rozwojowej. Według minister decyzja Trumpa oznacza 14 martwych kobiet dziennie. To oczywiście bzdura. Prawdą jest natomiast, że nowoczesne państwa zabiły już więcej nienarodzonych dzieci niż zginęło ludzi we wszystkich konfliktach zbrojnych w historii. Czy to aby na pewno powód do dumy?

Tomasz Teluk