Telewizja ze swoim upodobaniem do okrucieństwa zawędrowała do sportu. I to do dyscypliny, która ze względu na swoje reguły i inne ważne jej elementy do pory tej była do poza zasięgiem telewizyjnych specjalistów od sportowych horrorów, budzących niesmak. Ulubioną dyscypliną, która ze swej natury zawsze była dobrą pożywka dla dostarczania mocnych wrażeń „koneserom” niesmacznych dla przeciętnego widza widoków był i pewnie pozostanie boks. Z powodów oczywistych. Walka na pięści, w której celem jest powalenie przeciwnika na matę siłą uderzeń, które powodują, że co najmniej nieco dłużej niż przez około 10 sekund nie jest w stanie utrzymać się w pozycji stojącej o własnych siłach. Często doprowadzenie go tym samym do stanu prawie nieprzytomności, zaś ślady uderzeń widoczne są na obolałej i pokiereszowanej twarzy. Coraz częściej z brutalizacją widowisk sportowych spotykamy się też na boiskach piłkarskich, gdzie bolesne, a i niebezpieczne uderzenia łokciem w twarz, zadomowiły się już na stałe. Co gorsza, rzadko karane surowo przez sędziów, a w dodatku akceptowane przez telewizyjnych sprawozdawców z tych widowisk, jako naturalne sposoby boiskowego współzawodnictwa. 

Ale żeby oglądać horrory w tenisie, tego jeszcze nie było nigdy. Tym bardziej wstrząsającego, że z udziałem kobiet. Przeciętny miłośnik tenisa, takim jakim ja jestem, piękno tej dyscypliny sportu, może poznać jedynie dzięki telewizji, która relacjonuje pojedynki największych mistrzów naszego globu. Ich ekscytujące mecze, które obfitują w zaskakujące zwroty i zakończenia. Dlatego te spotkania budzą tak wielkie zainteresowanie,  że  towarzyszą im często dramatyczne niespodzianki. Dramatyczne, wyłącznie w sensie sportowym.   

Zdarzają się jednak na kortach dramaty związane z kontuzjami i różnego typu urazami, które są plagą zawodniczek i zawodników tenisa, grających na najwyższym poziomie światowym. Jeśli kontuzja lub uraz zmuszają zawodnika do przerwania gry i zejścia z kortu, telewizja takie sytuacje stara się pokazywać dyskretnie. Nie narusza czegoś, co określamy na co dzień, jako dobry smak. Robi tak dlatego, że tenis zawsze był i pozostanie grą najbardziej ze wszystkich dyscyplin elitarną mimo, że od pierwszego uderzenia aż do zakończenia pojedynku trwa walka. Owa elitarność sprawiała też, że tenis był dyscypliną szlachetną, a na kortach obowiązywały zasady fair play i dobrego smaku.

Nie wiadomo, co zdecydowało, ambicja sportowa czy wielkie pieniądze, jakie zarabiają najlepsze tenisistki i tenisiści świata z pierwsze setki. (Aczkolwiek między pierwszymi dziesiątkami a dolnymi rejonami setki w zarobkach na kortach jest przepaść, to jednak pieniądze uzyskiwane przez tych ostatnich dla przeciętnego człowieka, stanowiłyby fortunę i są nieosiągalne).  

A oto to zdarzenie, którym telewizja karmiła widzów przez długie minuty. Podczas meczu półfinałowego na tegorocznym US Open w Nowym Jorku  (za sam udział w półfinale nagroda wynosi 250 tys. dolarów, zaś za zwycięstwo pół miliona) Chinka Shuai Peng, podczas meczu z Karoliną Woźniacką  (Dunka o polskich korzeniach) w drugim secie źle się poczuła. Stanęła oparta o ścianę, aby nie upaść. Na przerwę medyczną została wyprowadzona do szatni. Nie była zdolna iść o własnych siłach. Powłócząca nogami w drodze do szatni podtrzymywały ją dwie przedstawicielki organizatorów.  Za jakiś czas wróciła na kort. Jednakże po kilku odbiciach, skuliła się, zaczęła krzywić się z bólu, próbując złapać oddech, a po chwili została odwieziona na wózku. 

Pewnie do tych makabrycznych scen dołożyli rękę medycy, dopuszczający Chinkę do dalszej gry, zamiast jej zakazać. Niezrozumiała ślepota lekarzy. Nie bez winy była sama zawodniczka, która nie licząc się z własnym zdrowiem, zdecydowała się kontynuować pojedynek. W największym stopniu to jednak telewizja obrzydziła to widowiska, trzymając przez długie minuty kamerę na twarzy cierpiącej zawodniczki oraz na jej postaci wijącej się z potwornego najwyraźniej bólu, wynikającego, jak się później okazało z przegrzania organizmu.  Przypadłości zdarzającej się na arenach sportowych. 

Jerzy Jachowicz

Źródło: sdp.pl