Rodzina pozszywana z różnych strzępków, różnych ludzkich historii, często „po przejściach”. Nazywana dla niepoznaki rodziną patchworkową. Bo patchwork kojarzy się z czymś dobrym, ładnym i przyjemnym. Na jesienne wieczory taki na przykład patchworkowy szal będzie jak znalazł. Tyle że ten ludzki patchwork to zupełne przeciwieństwo tego z materiału. Tam elementy ze sobą współgrają i pasują do siebie. W ludzkim patchworku – niekoniecznie. Bo patchwork ten nie jest naturalny i jako taki generuje mnóstwo problemów – emocjonalnych, egzystencjalnych, a nawet tożsamościowych.

Dowodów na prawdziwość powyższego twierdzenia dostarcza (nie wiem, na ile świadomie) „Gazeta Wyborcza” w tekście „Tata, Pingwin i Półtata”. Tekst to relacja trzech mężczyzn. Jeden to nowy mąż mamy kilkuletniej dziewczynki, drugi – to nowy partner matki, z którym dziewczynka mieszka mamy (bo mieszka także u swojego biologicznego ojca). Trzeci – w nowym związku, w którym wychowuje swojego biologicznego syna i syna drugiej żony. Słowa tych mężczyzn oraz przytaczane przez nich relacje dzieci świadczą o tym, że tak wychwalany model „patchworkowej rodziny” jest tak naprawdę doświadczeniem bardzo trudnym. I bolesnym. Dla wszystkich zainteresowanych. 

Pierwszy problem pojawia się już na poziomie języka i nazwania relacji i osób w niej biorących udział. Kiedy dzieci są dorosłe – jest pewnie prościej, bo można sobie mówić po imieniu. Ale co z kilkulatkami? „Wszedłem w buty ojca, ale kim tak naprawdę jestem? Nie ma na to dobrego słowa. „Ojczym?”. Kto chciałby być tak nazywany? Jest w tym przymus i surowość. Mateusz mówi do mnie po imieniu, czasem w żartach nazywa mnie „półtatą”. Bo „tatą” jest biologiczny ojciec, który zabiera go na wyjazdy” – mówi jeden z mężczyzn. Drugi, nazwany przez dziecko imieniem bajkowego bohatera dodaje: „Nie chciałem być „wujkiem” . Partner – zbyt skomplikowane. „Ojczym” brzmi bardzo źle”. Wszyscy czują, że coś tu jednak nie gra, ale próbują oswoić tę sytuację.

Nie sposób uciec od problemów egzystencjalnych. Kim jestem? W jakich relacjach? Co to wszystko oznacza? Problemy te dotykają szczególnie tych, którzy nagle znaleźli się w innym układzie niż ten z biologicznymi rodzicami. „Nigdy nie nazwała mnie „tatą” na poważnie, ma silną więź z biologicznym ojcem. Gdy nie widuje się z nim dłuższy czas, robi się nerwowa, agresywna, opryskliwa” – relacjonuje mężczyzna. A inny dodaje: „Hania już chyba nie pamięta tego, kiedy byliśmy z jej mamą razem. Mieszkanie w dwóch domach jest dla niej naturalne. Ale ta patchworkowa logistyka zaczyna ją trochę męczyć, ostatnio zaczęła napomykać: „Może byłoby lepiej, gdybym przeniosła się do jednego z was?”. Dziecko potrzebuje bowiem stałości, a naprzemienne mieszkanie u nawet najbardziej kochających rodziców tego dziecko pozbawia.

Problemy rodzą się także na poziomie emocjonalnym. „Dochrapałem się całkiem dobrej pozycji. Byłem za mamą i tatą, ale przed wszystkimi babciami, teraz spadłem na czwarte miejsce, bo pojawił się kot (…) Przez całe wspólne życie, czyli 4,5 roku, ani razu nie usłyszałem, że jestem kochany, nie dostałem nigdy buziaka. Pewnie mam trochę żal…” Bo buziaki zarezerwowane są dla mamy i taty.

W takich układach nie tylko brak buziaków boli. „Dzisiaj Hania pół tygodnia mieszka u mnie, pół u mamy. Potrafi rozgrywać to, że mieszka w dwóch domach (…) To dzięki mamie Hani moja relacja z córką jest tak dobra. Hania uwielbia nowego partnera mamy. Przychodzi i mówi, że go kocha. Na początku coś mnie ścisnęło, odruchowa reakcja”. Jest też kwestia miłości: „Za jednym i drugim skoczyłbym w ogień, jednego i drugiego kocham. Ale jednak to jakaś inna miłość. Do mojego bezwarunkowa, do Mateusza – wyuczona?”. Jest też strach przed brakiem akceptacji: „Długo unikałem konfliktu z nią. Bałem się odrzucenia”. Bo dziecko to nie jest mały dorosły i rozumuje w zupełnie inny sposób. Jego świat jeszcze dobrze nie wrócił do równowagi po rozstaniu rodziców (a często w ogóle nie wraca), a tu już trzeba odnaleźć się w nowej, z perspektywy dziecka, bardzo trudnej relacji. Często iteż pojawia się przyrodnie rodzeństwo i z nim też trzeba wypracować wspólne relacje, co nie zawsze jest łatwe i proste. 

Te wymienione problemy to pewnie tylko czubek góry lodowej. Jak przeżywają takie sytuacje dzieci, najlepiej wiedzą choćby nauczyciele. Ze świecą bowiem szukać klas, w których sto procent dzieci wychowywanych jest przez biologicznych rodziców. Coraz łatwiej niestety znaleźć takie, które niemal w całości doświadczają rodziny rozbitej czy „patchworkowej” właśnie z nowym partnerem czy dochodzącym biologicznym rodzicem. Jeszcze chwila a ze szkół i przedszkoli znikną uroczystości z okazji Dnia Mamy i Taty, a zastapią te z okazji "Dnia Rodziny". Tym bardziej że układów takich będzie przybywać, bo tak duże przyzwolenie na rozwód czy rozbijanie małżeństw tylko takiej sytuacji sprzyja. Wygrani nie będą ani rodzice, ani dzieci. Co najwyżej terapeuci, którzy leczyć będą traumy związane z rozpadem rodziny. Bo „półtata” czy „ćwierćtata” to jednak nie to samo co „tata”.

Małgorzata Terlikowska