Parady homoseksualistów przetaczają się wesołym korowodem przez ulice miast na całym świecie. W Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii czy Europie Zachodniej nie wywołują większych emocji. Po prostu na tyle wrosły w świadomość ludzi, że stały się pewnym elementem krajobrazu i nikt się nimi jakoś specjalnie nie przejmuje. Inaczej jest w miejscach, których do cna nie zepsuła jeszcze moralna zgnilizna Zachodu. Rosyjska Duma na przykład przegłosowała zakaz szerzenia propagandy, a polskie „Parady Równości” co roku napotykają na przeszkody w postaci kontrmanifestacji obrońców tradycyjnej rodziny.

Nie zawsze jednak obrońcy wartości, z którymi utożsamia się Kościół posługują się metodami chrześcijańskimi. Pisaliśmy kilka dni temu na Fronda.pl o gejowskich paradach w Wilnie i Budvie (Czarnogóra), które zostały potraktowane, delikatnie mówiąc, niezbyt serdecznie. W ruch poszły jajka (w stolicy Litwy), a w Budvie – nawet kamienie, krzesła i butelki. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku – kilku rannych homoaktywistów zostało odwiezionych do szpitala, a policja zatrzymała obrońców rodziny. 

Oczywiście wartości, w imię których ludzie wychodzą blokować gejowskie parady, należy jak najbardziej z całego serca bronić. Pytanie tylko, czy rzeczywiście posługując się agresją i przemocą wobec drugiego człowieka... Br. Marcin Radomski nie ma co do tego wątpliwości. „W momencie, kiedy zaczyna się przemoc i agresja, czy to fizyczna czy werbalna, to przestajemy mieć do czynienia z chrześcijaństwem. Wręcz odwrotnie! Z wykorzystywaniem chrześcijaństwa do złej roboty” - komentuje w rozmowie z Fronda.pl.

Zdaniem zakonnika, trzeba jednak zwrócić uwagę na pewien kontekst. „Należy podchodzić do takich sytuacji ze zrozumieniem, bo sprawa jest niezwykle złożona. Zwróćmy uwagę, że środowiska homoseksualne wywierają presję, bardziej emocjonalną. Reakcje na takie zachowania coś mówią. Absolutnie ich nie popieram, ale warto na nie spojrzeć także od strony psychologicznej czy socjologicznej. Dlaczego są takie reakcje? Skąd się biorą? Warto dotykać istoty problemu” - przekonuje.

Co w tym przypadku jest istotą problemu? Z jednej strony mamy pochody homoaktywistów, kolorowe, radosne, przyciągające uwagę. Pod tą cukrową przykrywką kryje się jednak demoralizacja, chęć zniszczenia tradycyjnej rodziny i żądania kolejnych przywilejów dla osób, którym zamiast dawać kolejne prawa, należałoby zaoferować terapię. Z drugiej strony – obrońcy życia i tradycyjnej rodziny, wyznawcy wartości chrześcijańskich, którzy chcą powiedzieć „stop” płynącej z Zachodu fali moralnego zepsucia. Ale im także czasem puszczają nerwy. I zamiast wykrzykiwania haseł i trzymania transparentów, w ruch idą butelki i kamienie. Oferta homoaktywistów jest niewątpliwie złem, ale... „Tam, gdzie jest przemoc, tam nie ma chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo nie wyznaje zasady odpłacania złem za zło” - stawia jasno sprawę br. Radomski.

Zakonnik zwraca także uwagę na wszechpanujący dyktat tolerancji. „Jeżeli mówimy o złu, grzechu czy jakimś nieporządku moralnym, to trzeba zobaczyć dwa aspekty, które są dziś bardzo mocno lansowane. Po pierwsze – słynna tolerancja, której celem jest propagowanie bezkrytycznej akceptacji wobec środowisk mniejszościowych, nie tylko homoseksualnych. A chrześcijaństwo nie jest związane z tolerancją – trzeba to sobie jasno powiedzieć. Brakuje nam formacji w tej dziedzinie” - uważa br. Radomski i podkreśla, że „Pan Jezus nigdy nie głosił tolerancji”. Kapucyn przypomina, że samo słowo „tolerować” oznacza mniej więcej tyle, co „znosić”. „Ci, którzy domagają się tolerancji chcą funkcjonować w taki sposób, jak dotychczas. Chodzi o totalną wolność wyboru bez jakiekolwiek ingerencji z zewnątrz. Nikt nie może mi zwracać uwagi, powiedzieć, że coś robię źle... Ma mi pozwolić funkcjonować tak, jak chcę” - wyjaśnia nasz rozmówca.

Co na temat tak pojętej tolerancji uważa Kościół? „Chrześcijaństwo jest rzeczywistością mocno związaną z afirmacją, czyli przyjęciem człowieka takim, jakim on jest. To jest punkt wyjścia relacji” - odpowiada br. Radomski, podkreślając, że środowiska homoseksualne nie są zainteresowane jakimkolwiek wchodzeniem w relacje, gdyż domagają się... tolerancji. Mówią: „zostawcie nas w spokoju, chcemy dalej żyć tak, jak do tej pory, nic w sobie nie będziemy zmieniać”.

Jezus Chrystus nigdy nikogo nie tolerował. Przez dzisiejszy dyktat tolerancji to może nam się wydawać niewyobrażalne. Jak to, nie tolerował?! Brak tolerancji postrzegamy jako coś złego. A Pan Jezus był tym, który afirmował człowieka, czyli przyjmował go takim, jakim jest. Stąd jadanie z grzesznikami, spotkania z celnikami, kontakty z faryzeuszami...” - wylicza zakonnik i podkreśla, że „punktem wyjścia zawsze było powiedzenie tym ludziom prawdy. Jeżeli oni nie byli zainteresowani wchodzeniem w relację, to już ich wolny wybór. Tak samo postępuje dziś Kościół”. 

Jakie więc powinno być zachowanie chrześcijanina w tej sytuacji? Odpowiedź wydaje się oczywista: naśladowanie Jezusa Chrystusa. A Jezus w nikogo nie rzucał kamieniami. Mógł powiedzieć komuś: „grzeszysz”, ale go nie pobił. Zdaniem br. Radomskiego, dziś brakuje nam formacji w tej dziedzinie. Trzeba bowiem pamiętać, że Kościołowi nie zależy na tym, by – posługując się nomenklaturą naszych rodzimych obrońców rodziny - „przegonić pedałów”, gdyż Kościół troszczy się o homoseksualistów. „To, co środowiska LGTBQ mówią na temat Kościoła (posądzając go o homofobię), to straszna bzdura. Kościół przecież troszczy się o homoseksualistów, ale chodzi mu o dobro człowieka, a nie pozostawienie go w sytuacji, która jest dla niego krzywdząca, niebezpieczna, może grozić jego śmiercią, nie tylko fizyczną, ale przede wszystkim duchową” - wyjaśnia zakonnik.

Agresywną postawę przejawiają czasem nasi rodzimi obrońcy tradycyjnej rodziny. Robert Winnicki zapowiedział na przykład podczas ostatniego Marszu Niepodległości tworzenie siły, której „będą się bać lewaki i pedały”. „To nie jest droga chrześcijańska. Jeżeli narodowcy tak się zachowują, to wcale nie znaczy, że taki właśnie jest Kościół. Nie można mieszać tych rzeczywistości. Każdy ma wolność, może wyrażać swój sprzeciw wobec czegoś. Ale nie można robić takich prostych podziałów na homoseksualistów i tych, którzy są im przeciwni (i jeszcze tą drugą grupę wkładać do worka z napisem „chrześcijanie”)” - uważa br. Marcin Radomski OFM Cap i dodaje: „Nie można robić takiego uproszczenia, że grupy, które rzucają w homoseksualistów kamieniami to są chrześcijanie. To nie jest Kościół, bo on w zupełnie inny sposób zajmuje się takimi ludźmi. Mówi prawdę, ale zupełnie inaczej”.

Zakonnik podkreśla jednak, że samym aktywistom LGTBQ zwykle wcale nie chodzi o homoseksualistów. „Za tym stoją duże pieniądze, władza, zawiść, nienawiść” - uważa. Czasem można znaleźć wypowiedzi „zwykłych” homoseksualistów, którzy zdecydowanie odcinają się od krzykaczy-aktywistów, podkreślając, że ci działają na ich szkodę.

Homoseksualizm to nie jest droga do szczęścia. Świadczą o tym ci wszyscy, którym udało się wyjść z homoseksualizmu. Nawet w internecie można znaleźć wiele świadectw osób, które wyleczyły się z homoseksualizmu dzięki terapiom. One nie mówią o szczęściu, ale pewnym zakłamaniu, obłudzie, fałszu. To samo robił Kościół i dalej będzie tak postępował, bo chodzi o dobro człowieka. Kościół nigdy nie potępia człowieka, ale jego czyny, które prowadzą do zniszczenia. Kościół broni człowieka, także przed samym sobą, aby nie wyrządził sobie krzywdy. Kościół jest jak matka, która troszczy się o dziecko” - konstatuje br. Radomski.

Marta Brzezińska-Waleszczyk