Istnieje Związek Białorusi i Rosji (ZBiR), rosyjskie myśliwce patrolują białoruskie niebo. Mimo to od co najmniej kilku tygodni słychać o konflikcie między Mińskiem a Moskwą spowodowanym interesami energetycznymi. Czy relacje rosyjsko-białoruskie się pogarszają? Dla portalu Fronda.pl sprawę komentuje publicysta Andrzej Talaga:

Trzeba być bardzo ostrożnym w mówieniu o konflikcie czy o przyjaźni między Rosją a Białorusią, bo jedno i drugie było od początku panowania Łukaszenki na Białorusi – i konflikt i przyjaźń. Po pierwsze, Alaksandr Łukaszenka robi wszystko, żeby zachować suwerenną władzę nad Białorusią i nie dopuścić do tej władzy Rosjan. Dotyczy to zarówno gospodarki, jak i w polityki. To on wyczyścił policję, wywiad i kontrwywiad białoruski z ludzi Moskwy. To on wyczyścił armię z absolwentów uczelni moskiewskich, a zostawił tych, którzy kończyli szkoły w Mińsku. To on wreszcie jak lew bronił kontroli nad gazociągami i ropociągami białoruskimi przed Gazpromem (do oddania 51 proc. udziałów został w końcu zmuszony). Nigdy nie był stuprocentowym przyjacielem Rosji. Był nim deklaratywnie, ale w konkretnych decyzjach bardzo wyraźnie pilnował, co jest jego, a co jest rosyjskie. ZBiR nigdy tak naprawdę nie zaistniał. Jest to twór czysto teoretyczny, tutaj nie ma żadnej formuły praktycznej. Jeśli chodzi o wojsko, to rzeczywiście istnieje wspólna obrona powietrzna, co jest logiczne dla jednej i drugiej strony. Dla Białorusi – bo sama nie ma właściwej obrony powietrznej, więc musi polegać na systemie rosyjskim. A dla strony rosyjskiej ma to znaczenie strategiczne, bo daje głębię obrony. Bez Białorusi Rosja po prostu nie obroni się przed rakietami np. z zachodu, bo za mała jest przestrzeń między granicą a Moskwą. W związku z tym Rosja ma instalacje na Białorusi, system jest w pełni kompatybilny i wspólny, de facto dowodzony przez Rosjan. Jednak armie są wyraźnie rozdzielone – Białoruś ma swoją, Rosja ma swoją. Owszem, współpracują, ćwiczą razem, ale są bytami całkowicie osobnymi. Mogą nawet walczyć ze sobą, bo Białoruś zadbała również o to, żeby produkować i remontować sprzęt wojskowy na swoim terytorium.

Jeśli chodzi o politykę wobec innych, to widać, że Białoruś wcale nie jest skora do zaakceptowania niepodległości takich tworów, jak Osetia Południowa, Naddniestrze, Abchazja, a już szczególnie Donbas. Białoruś nie uznała też aneksji Krymu. Mińsk wyraźnie chce mieć dobre stosunki z Kijowem. Chce też mieć możliwość odpowiedzi na ewentualną akcję Moskwy, która byłaby po części powtórką Donbasu. Chodzi o sytuację, a której separatyści rosyjskojęzyczni, czy wręcz rosyjscy na wschodzie, chociażby w Witebsku zaczynają myśleć o oddzieleniu tych ziem od Białorusi. To jest dla Mińska bardzo groźne. Dlatego nie można powiedzieć o prawdziwej przyjaźni. To raczej wspólnota interesów tu i ówdzie. A jeśli chodzi o ostatnie tzw. ochłodzenie, to Białoruś zawsze podbijała w ten sposób własne notowania, szczególnie w Unii Europejskiej. I to działało. Wydaje mi się, że nastał dla Białorusi bardzo dobry czas, żeby rozpocząć nową grę między UE a Rosją. Bo Unia może zacząć przymykać oko na łamanie praw człowieka na Białorusi - zresztą byłaby to dobra polityka – w zamian za to, żeby Białoruś przynajmniej troszeczkę wyrwać z rosyjskiej strefy wpływów.

Białoruś nie chce zrywać układu z Rosją. Chce wyssać możliwie dużo z jednej i drugiej strony. Czasem myślimy, że ona jest po stronie Rosji, bo jest przymuszona, albo myśli i czuje tak samo, jak Rosja. Białoruś jest po stroni Rosji z konieczności i z chęci. Z konieczności, bo przecież nie zreformowała swojej gospodarki, polityki, administracji itd., więc prawdziwe interesy może robić wyłącznie z Rosją. Gdzie indziej byłoby to wręcz technicznie niewykonalne. A Rosja chce zawierać umowy i handlować z państwowymi firmami białoruskimi, a jeszcze bardziej z firmami, które są pod kontrolę rodziny Łukaszenki. Tam są inne niż na Zachodzie reguły działania, inne zasady, inne sposoby płatności. Mafijne, nazwijmy to wprost. Dlatego Białoruś robi interesy z Rosją, bo to jest łatwiejsze. W dodatku prywatny biznes białoruski, który popiera prezydenta Łukaszenkę (choć wydawałoby się, że nie powinien tego robić) jest chroniony przez reżim i przez układ z Rosją przed konkurencją zachodnią. Konkurencja zachodnia ma produkty lepsze i tańsze.

Jednym słowem, Białoruś prowadzi politykę wykorzystywania jednych i drugich - co się da z Unii, to z Unii; co się da z Rosji, to z Rosji. Ale trzeba pamiętać, że Łukaszenka bardzo bardzo broni niezależności tam, gdzie ona jest w ogóle możliwa. Sfery najbardziej istotne, a więc wojsko, służby, administracja - to jest jego, a nie Rosji. I tutaj Łukaszenka nie cofnie się nawet o krok.

Trudno się zatem spodziewać zmian. Mamy raczej do czynienia z zarządzaniem tym samym konfliktem i tą samą przyjaźnią, co zwykle. A także tą samą sytuacją geopolityczną i historyczną. Żeby stało się inaczej, Białoruś musiałaby się kompletnie zmienić, tak jak Ukraina, a nie ma zamiaru tego robić.

Not. KJ