Portal Fronda.pl: Dziś odbywa się w Bukareszcie wielostronne spotkanie przywódców państw Europy Środkowej i Wschodniej. Określa się je niekiedy jako „mały szczyt NATO”. Dużą rolę na spotkaniu odgrywa prezydent Polski Andrzej Duda. Jakie są cele, które wiąże z tym małym szczytem Warszawa i na ile są to cele osiągalne?

Andrzej Talaga, dyrektor ds. strategii Warsaw Enterprise Institute: Polska chciałaby przede wszystkim, by państwa wschodnie NATO zajęły przed szczytem NATO latem 2016 roku w Warszawie wspólne stanowisko w sprawie instalacji stałych baz Sojuszu na terytorium tych państw. Mamy duże szanse uzyskać takie wspólne stanowisko, bo takie kraje jak Estonia, Łotwa, Litwa i Rumunia ewidentnie chcą tego samego, co my. Inne kraje, jak choćby Czechy, Słowacja czy Bułgaria, może już mniej – i one jednak mogłyby przyłączyć się do tego apelu w imię pewnej solidarności.

Pytanie jednak, czy taki apel wywrze wrażenie w NATO, a przede wszystkim w Waszyngtonie? Nie wydaje mi się, choć głos wielu jest zawsze lepszy niż głos jednego czy kilka głosów rozproszonych. Pod tym względem cała inicjatywa jest jak najbardziej słuszna. Wcześniej często mówiło się o prezydenckiej inicjatywie jako o przywrócenia idei Międzymorza. Na szczęście nie jest to przywrócenie idei Międzymorza, tylko bardzo sensowna próba zbudowania konsensusu wokół jednego celu krajów wschodnich NATO. Samego NATO – a więc nie wszystkich krajów wschodnich pomiędzy Rosją a Niemcami. W planie tym nie ma takich państw jak Finlandia, Białoruś i Ukraina, które nie są członkami NATO, a powinny być też w Międzymorzu. Mamy więc do czynienia z konkretną inicjatywą natowską, przed konkretnym szczytem.

Takie zawężenie wydaje się zawężeniem bardzo dobrym i skazanym na pewnego rodzaju sukces, przynajmniej deklaratywny. Sądzę, że przywódcy państw obecni w Bukareszcie rzeczywiście wspólnie poproszą NATO o te stałe bazy, albo wojskowe albo logistyczne.

Co jest możliwe do osiągnięcia? Jest szansa na stałe bazy?

Bądźmy realistami. Już prezydent Duda mówił, że być może nie uda się uzyskać gwarancji na stałe bazy NATO na terytorium naszych państw. Można byłoby jednak uzyskać bazy logistyczne ze sprzętem i z zaopatrzeniem dla tych żołnierzy, którzy w razie konfliktu czy zaostrzenia sytuacji mogliby przybyć do Polski, Rumunii i innych państw regionu. Pytanie oczywiście o skalę: czy będzie to skala batalionów, czy brygad? Ta druga byłaby naturalnie korzystniejsza. O tym przekonamy się jednak dopiero po przyszłorocznym szczycie. Na razie widać, że takie kraje jak Francja czy Niemcy nie chcą w ogóle żadnych baz natowskich w Polsce na przykład. Amerykanie, owszem, chcieliby, ale tylko baz logistycznych, na pewno nie stałych z żołnierzami.

Zresztą w doktrynie amerykańskiej bazy trwałe, z dziesiątkami czy nawet setkami tysięcy żołnierzy zgromadzonych w jednym miejscu są już mocno nieaktualne. Takie bazy są utrzymywane w Europie, Japonii, Korei Południowej. To jednak pozostałości zimnej wojny. Tam, gdzie toczą się obecnie konflikty zbrojne i gdzie Amerykanie mają inne interesy niż te pozostałe po zimnej wojnie, bazy są bardziej ruchome. Są rozbudowywane i zwijane, kiedy potrzeba: jak w Bagdadzie, gdzie baza składała się z dziesiątków tysięcy żołnierzy, a teraz nie ma jej w ogóle. Pozyskanie dla Polski czy innych krajów regionu baz porównywalnych z bazą w Rammstein czy na Okinawie jest raczej nieosiągalne.

Wiele mówi się o ogromnym znaczeniu dla Polski wyborów w Stanach Zjednoczonych. Czy polityka Republikanów odnośnie naszego regionu byłaby skrajnie różna od polityki Demokratów?

Polityka amerykańska, tak Demokratów jak i Republikanów, nie jest skrajnie różna niż ich poprzedników. Obie partie realizują będąc u władzy podstawowe cele polityki bezpieczeństwa amerykańskiego. Obecna doktryna mówi, że nie wolno dopuścić do dominacji Eurazji przez jedno mocarstwo, czy to Rosję, czy to Chiny. Jeżeli miałoby do tego dojść, kontra Amerykanów będzie bardzo ostra, nieważne, Republikanów czy Demokratów.

W dwóch natomiast obszarach dla Polski byłaby lepsza administracja Republikanów. Po pierwsze chodzi o transfer technologii wojskowych. Już podczas poprzedniej kampanii wyborczej Republikanie zapowiadali, że udostępniliby Polsce te technologie, które dziś są udostępniane jedynie wybranym na świecie, na przykład Wielkiej Brytanii. Wróżyłoby to nam bardzo dobrze, bo dziś taki transfer do Polski jest zatrzymany. Po drugie wydaje mi się, że administracja republikańska byłaby jednak bardziej otwarta na jakieś stałe elementy baz w Polsce. Może nie baz ogromnych, w tysiącach żołnierzy, ale już w dziesiątkach czy setkach – tak. Barack Obama ewidentnie tego nie chce. W tych sprawach zmiana administracji mogłaby więc oznaczać też zmianę dla Polski.

Dziękuję za rozmowę.