Tygodnik "Sieci" w najnowszym numerze opublikował zapisy rozmów Marcina P., m.in. z Andrzejem Korytkowskim- szefem parabanku Finroyal. Obaj zastanawiają się, kto poinformował dziennikarzy, że właściciel Amber Gold zainwestował w Finroyal.

Były szef piramidy finansowej przyznał, że jest "przygotowany psychicznie na odsiadkę" i brakuje mu pieniędzy na wynagrodzenia, jednak jego żona i była wiceprezes Amber Gold zapewniała pracowników do końca, że otrzymają wypłatę. Według dziennikarzy "Sieci" P. okłamywał nawet swoich najbliższych, a szczery był tylko wobec zaufanych współpracowników oraz... właściciela parabanku Finroyal. Według tygodnika, relacja między twórcą Amber Gold a prezesem Finroyal była dość specyficzna, ponieważ Marcin P. na początku nie ufał rozmówcy. Uważał go bowiem za człowieka nasłanego przez służby. 

"Mamy poważny problem wewnętrzny w strukturze. Brakuje nam na wynagrodzenia"- mówi P. do Korytkowskiego, twierdząc, że pracownicy oddziałów Amber Gold obawiają się, że to koniec i nie chcą przychodzić do pracy. Zapytany, w których miastach są największe problemy, P. odpowiada, że w Radomiu i Koninie w dniu rozmowy nawet nie otwarto punktów Amber Gold. 

"Dzwoniły centra handlowe i zaraz będą na nas kary nakładać. (...) Potrzebuję pilnie klientów, którzy nam zapewnią przynajmniej te 900 tys. zł. (...) Odezwę się za godzinę i będziemy werbować tych klientów naszych, waszych"-mówi twórca Amber Gold. Co więcej, Marcin P. mówi w następujący sposób o Michale Tusku:

"P. dodaje potem: "Jak pan wie, u mnie pracował syn premiera, w OLT. I dopóki on pracował, to wydaje mi się, że nikt nas nie ruszył. W chwili obecnej może być tak, że ktoś nas ruszy. (...)"

P. informuje o ogłoszeniu upadłości OLT oraz o tym, że wkrótce ogłosi upadłość Amber Gold, jest również "przygotowany psychicznie na odsiadkę". Według dziennikarzy "Sieci", na początku sierpnia 2012 r. nawet pracownicy wysokiego szczebla stracili zaufanie do małżeństwa P. Współpracownicy piszą na forach internetowych o złej kondycji parabanku, a Katarzyna P. zaczyna tracić nerwy. Tygodnik relacjonuje przebieg rozmowy między żoną Marcina P. i wiceprezes Amber Gold z Małgorzatą Kin-Kaczmarek z rady nadzorczej spółki. Rozmówczyni P. poinformowała ją, że klienci cały czas czekają na przelewy. Z kolei żona Marcina P. prosi Kin-Kaczmarek o obecność na spotkaniu:

"Musimy jakąś strategię wypracować. Powiem tak: najgorzej będzie, jak się rozbijemy od środka. Oni tylko na to liczą tak naprawdę. Dwa tygodnie nie mogą sprawić, że wszyscy pracownicy nam nie wierzą, tak?" Co więcej, Katarzyna P. oczekuje... przeprosin:

"Ja jestem tylko ciekawa, czy jutro, jak wszyscy będą mieli te pensje, to czy ktoś nas przeprosi. Nie sądzę. Nie rozumiem tylko, jak przez dwa tygodnie, przez tą, k..., zajawkę w mediach wszyscy przestali wierzyć. Nie mogę w to uwierzyć" Pracownicy zaczynają brać urlopy na żądanie,są dni, gdy niektóre oddziały parabanku nie otwierają się, a właściciele obdzwaniają szefów innych działów, chcąc uzupełnić niedobory kadrowe. Według dziennikarzy "Sieci", chodziło jedynie o to, "by do ostatniego momentu wyciągać od ludzi pieniądze i by nie płacić kar centrom handlowym za zamknięte punkty". Katarzyna P. obawiała się nagłośnienia afery w mediach, uważa to za "gwóźdź do trumny" firmy. 

Gazeta przytacza także zapis rozmowy Marcina P. z mężczyzną o imieniu Andrzej o ewentualnym układzie między Amber Gold a spółką Agora S.A. Chodzi o reklamy. Właściciel piramidy finansowej przyznaje, że nie ma pieniędzy na reklamy w "Wyborczej", zaś rozmówca proponuje mu je za darmo. P. dodaje, że w Agorze jest zadłużony. 

"W sprawie Agory samej - oni mogą pójść na taki układ, że puszczą kampanię przez dwa-trzy tygodnie, a nawet miesiąc. Ale nie trzeba być ze służb, żeby się dowiedzieć - wystarczy mieć kolegów - że zadłużenie jest na ponad milion, bo wszystko było fakturowane z OLT i Ambera na was. Ich propozycja jest taka: żeby rozwiązać tę sytuację, to oni mogą pomóc, tylko że trzeba się z nimi spotkać i ustalić harmonogram - że, załóżmy, robią kampanię, jakiś koszt symboliczny tej kampanii ponosimy, no a tamto gdzieś tam się spłaca za dwa miesiące jakąś część, później znowu jakąś - taki harmonogram spłaty"- mówi mężczyzna o imieniu Andrzej w kolejnej rozmowie. Marcinowi P. odpowiada ten pomysł, ale zapytany o to, kiedy będzie w Warszawie, odpowiedział, że nie przyjedzie do stolicy. 

"Jest polowanie na moje zdjęcie. Mam areszt przymusowy domowy, dopóki nie ukażą zdjęcie we "Wprost"- mówi.

yenn/PAP, Fronda.pl