Luiza Dołęgowska, fronda.pl: Zaangażował się Pan – zresztą nie jako jedyny poseł – w sprawę pozbawienia w części Państwa S. praw rodzicielskich w stosunku do ledwo co urodzonego dziecka w szpitalu w Białogardzie. Zgodnie z orzeczeniem sądu, nie będą oni mogli podejmować decyzji medycznych względem ich maleńkiej córeczki. Sąd wydał to orzeczenie w drugiej dobie jej życia. Jakie były okoliczności tej sprawy?

Poseł Tadeusz Dziuba (PiS): Najpierw powiem, że utrzymanie tej decyzji sądu, a nastąpi to dzisiaj, w środę, może wpłynąć na ograniczenie wolności polskich rodzin. Prawdopodobnie gdy ten tekst zostanie opublikowany, rozstrzygnięcie będzie już znane. Jeśli sąd uzna, iż z powodów błahych można ograniczyć władzę rodzicielską i to tuż po urodzeniu dziecka, to znaczy, że odmawia się nam prawa bycia ludźmi wolnymi. A przynajmniej prawa tego odmawiają nam lekarze i sędziowie.

Opisane dalej wydarzenie toczyły się w prywatnym szpitalu w Białogardzie. Znam je oczywiście z relacji, a są to relacje całkowicie odmienne od tych podawanych np. przez telewizję publiczną.

Jak wygląda ta sprawa wg Pana ustaleń?

Po urodzeniu córki rodzice poprosili, by noworodek został położony na piersi matki w mazi płodowej, lecz lekarze odmówili tej prośbie. Odmówili więc zastosowania praktyki przewidzianej tzw. standardami opieki okołoporodowej, obowiązującymi od 2012 r. A jest to praktyka powszechnie stosowana w szpitalach świata cywilizowanego i ma wielostronne uzasadnienie medyczne. Ta odmowa była być może dla rodziców sygnałem, że mają do czynienia z partaczami. Niemniej matka ostatecznie zgodziła się na umycie dziecka, co w dzień narodzin zrobiła położna.

Dalej lekarze odmówili rodzicom objaśnienia konieczności podania noworodkowi witaminy K zawartej w konkretnym preparacie, przemycia dziecku oczu roztworem azotanu srebra i podania szczepionki przeciwko gruźlicy i żółtaczce typu B. Stanowi to wprost naruszenie konkretnych dyspozycji ustawy o prawach pacjenta oraz przepisów ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Informacja o stanie zdrowia, o sposobie diagnozowania i leczenia oraz o przewidywanych następstwach leczenia dla życia i zdrowia jest podstawowym prawem przysługującym pacjentowi. Z nim wiąże się obowiązek lekarza udzielania tych informacji.

Trudno tu nawet dostrzec choćby cień przestrzegania praw pacjenta...

Co więcej, lekarze szpitala nie byli w stanie okazać ulotki w języku polskim dotyczącym preparatu z witaminą K, który mieli zaaplikować dziecku. Co najmniej rodzi to podejrzenie, że preparat ten nie jest dopuszczony do obrotu na rynku polskim. Przemywanie oczu nowonarodzonego dziecka roztworem azotanu srebra jest zabiegiem stosowanym w przypadku, gdy matka choruje na rzeżączkę. Matka choroby tej nie miała i nie ma, co musiał wiedzieć lekarz przyjmujący poród w szpitalu. Co do obowiązku szczepień, rodzice S. nie odmówili zgody na nie, a jedynie wstrzymali się z podjęciem decyzji w tym zakresie do chwili udzielenia przez lekarzy odpowiedzi na postawione pytania. Dotyczyły one zasadności szczepień córki w pierwszej dobie życia w sytuacji, gdy nie ma jeszcze bariery krew-mózg u dziecka oraz gdy u niego nie funkcjonuje jeszcze wątroba, czyli organ przechwytujący toksyny. Właśnie z tych powodów w wielu szpitalach w Polsce praktykuje się kilkudniową zwłokę w szczepieniu, choć nie mieści się to w dyspozycjach zawartych w programie szczepień ogłoszonym przez Głównego Inspektora Sanitarnego.

Jak widać, rodzice po prostu dbali o bezpieczeństwo swego pierwszego dziecka, co czynili zgodnie ze swą wiedzą. Być może była ona niepełna, lecz nie można im odebrać prawa do upartej troski o własne dziecko. Postępując z rodzicami brutalnie, lekarze białogardzkiego szpitala dali dowód głębokiego nieprofesjonalizmu. Określenie to uważam zresztą za nad wyraz łagodne.

Dlaczego postępowanie lekarzy uznaje Pan za brutalne?

Dlatego, że błyskawicznie – bo w drugim dniu życia oseska – wbrew zdrowemu rozsądkowi i skłaniając sąd do działania w trybie ekstraordynaryjnym doprowadzili do pozbawienia Państwa S. praw rodzicielskich w części. Prawdopodobnie rozwścieczyła ich dociekliwość rodziców. Miażdżąco krytyczną opinię o poczynaniach lekarzy wyraziła prof. Ewa Helwich, konsultant krajowa d. s. neonatologii[1], czym dała dowód odwagi, bo lekarze na ogół na ślepo bronią kolegów po fachu.

Jednen aspekt jest taki, że lekarze tego prywatnego szpitala postanowili, być może, dać nauczkę rodzicom. Drugą sprawą jest to, iż sąd powinien kierować się własnym rozpoznaniem i na przykład winien zauważyć, że lekarze nie wykonali swoich obowiązków, o czym wyżej mówiłem. Wedle mej wiedzy, „profesjonalizm” miejscowego sądu dorównał „profesjonalizmowi” tamtejszych lekarzy. Tak jakby się świat walił, choć życie dziecka nie było zagrożone nawet w najmniejszym stopniu, miejscowy sąd – z tego co wiem – już w trzy godziny po porodzie ustanowił kuratora dla oseska, a kilkanaście godzin później odbyła się w szpitalu rozprawa sądowa. Postępowanie sądu nacechowane było znaczącymi błędami. O wszczęciu postępowania nie została zawiadomiona matka, choć taki obowiązek wynika z Kodeksu postępowania cywilnego. Sąd nie pofatygował się nawet jej przesłuchać. Obowiązek taki wynika również z Kodeksu postępowania cywilnego. Jako biegłego w sprawie sąd powołał lekarza, który powiadomił sąd o rzekomym naruszeniu dobra dziecka, zatem biegłym była osoba będąca faktyczną stroną w sprawie. Stanowi to naruszenie kolejnych przepisów Kodeksu postępowania cywilnego.

Można się zastanowić o co właściwie chodziło lekarzom tego prywatnego szpitala i jego właścicielowi oraz dlaczego miejscowi sędziowie byli tak skorzy do pozbawiania praw rodzicielskich dociekliwym rodzicom. Czy chcieli zademonstrować, że w ich księstwie to oni dyktują warunki?

Jaka jest prognoza dalszego rozwoju sytuacji?

Gdy Państwo opublikujecie tę rozmowę, będzie już zapewne znany werdykt sądu podtrzymujący albo niepodtrzymujący rozstrzygnięcie o ograniczeniu w części praw rodzicielskich troskliwym Państwu S. Nie będę więc snuł prognoz. Pozwolę za to sobie zwrócić uwagę na pewną przekorną zbieżność faktów.

Otóż w tych dniach dowiedzieliśmy się, że pewna Norweżka uciekła z małoletnią córką ze swej ojczyzny do Polski i poprosiła o azyl. Zrobiła tak, bo była przekonana, iż Polska jest krajem wolnym i że tu, u nas, nikt jej nie odbierze dziecka z błahego powodu, jak to chciano zrobić w jej kraju. Jednocześnie w tym samym czasie, w Polsce postrzeganej za kraj wolny, sąd w zmowie ze szpitalem odbiera rodzicom ich naturalne prawa, prawa rodzicielskie, dostosowując się do skandynawskich standardów państwa roszczącego sobie pretensje do uszczęśliwiania obywateli na siłę. Ironia losu.

Dziękuję za rozmowę