Szymon Hołownia w felietonie dla „Rzeczpospolitej” przypomina sytuację, która przydarzyła mu się trzy lata temu. Został on poinformowany przez policjantów, że ktoś mógł grozić mu śmiercią. Z tego względu, publicysta otrzymał na jakiś czas policyjną obstawę. Jak się niebawem okazało, całe zamieszanie spowodował… organista z podwarszawskiego kościoła, który miał podsłuchać, jak dwaj naziole mówią: „Czas zabić Hołownię”. A, że sam miał jakieś powiązania w tym środowisku, to funkcjonariusze postanowili nie bagatelizować sprawy.  

Hołownia przypomina o tym incydencie, bo w sieci odnalazł kazanie ks. Jacka Stryczka, który stwierdził, że hejterzy nie będą zbawieni. Publicysta zgadza się z tą tezą, uzupełniając, że nie będzie to wina Pana Boga, ale ich samych.

„Swoją drogą to aż nieprawdopodobne, jak we współczesnych moralnych debatach do granic obsesji przeakcentowuje się kwestie związane z seksualnością człowieka, o których ludzie potrafią opowiadać w konfesjonałach godzinami, a nie przychodzi im do głowy, że ciężko grzeszą, nastrzykując świat nienawiścią, jaka leje im się z ust czy spod palców” – zauważa szef portalu Stacja7.pl, dodając, że sami dziurawią oni sobie drogę do raju.

Na koniec Hołownia zastanawia się, co nam szkodzi, by codziennie napisać lub powiedzieć choć jedno słowo, od którego komuś zechce (a nie odechce!) się żyć. „Zła nie da się z tego świata wyplenić, ale gdyby je tak zagłuszyć?” – konstatuje.

MaR/Rp.pl