"Więcej niż połowa uchodźców, przybywających do Unii Europejskiej w ostatnim czasie, nie ucieka przed wojną - są to imigranci ekonomiczni. Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans ujawnił w wywiadzie dla holenderskiej telewizji NOS, że 60 procent migrantów, którzy przedostali się ostatnio do Europy, to osoby, którym nie należy się w UE status uchodźcy" - podaje RFM24.pl.

No, doprawdy, co za odkrycie! Dobrze, że pan Timmermans łaskawie "ujawnił" nam taką rewelację... Bo wcześniej rzeczywiście myśleliśmy, że 100 proc. muzułmanów przekraczających europejskie granice to prześladowani uchodźcy! Zwłaszcza te tysiące z Maroka, Algierii i Tunezji, które zaraz po dostaniu się do Niemiec zajmowały się kradzieżą, handlem narkotykami i bronią oraz gwałtami. 

Nie wątpimy jednak, że ta wypowiedź ma bardzo konkretny cel. Przecież zarówno pan Timmermans jak i większość Europejczyków od dawna wie, z jakim najazdem ma do czynienia. Wygląda na to, że słowa wiceszefa Komisji Europejskiej mają coś usprawiedliwić. Czyżby w polityce kanclerz Angeli Merkel miała zajść rzeczywista zmiana? Wszystko na to wskazuje. Rząd w Berlinie ogłosił przecież niedawno, że będzie odsyłał tych imigrantów, którym status uchodźcy absolutnie się nie należy, takich jak przybysze z wymienionych państw Afryki Północnej. Na tym jednak nie koniec: Austriacy w ubiegłym tygodniu ogłosili, że swoją granicę przymykają, zamierzając wpuścić ponad dwukrotnie mniej "uchodźców", niż wpuszczali dotąd. Ten krok był bez najmniejszej wątpliwości konsultowany z europejskim hegemonem, jakim są Niemcy. Przecież do Niemiec imigranci napływają właśnie przez Austrię. Niewykluczone, że wypowiedź pana Timmermansa to część szerszej strategii, która ma zbudować podłoże dla kolejnych planowanych przez Merkel kroków ograniczących imigrację. 

Wygląda więc na to, że Angela Merkel dobrze wie, iż imigrację trzeba zatrzymać. Musi jednak wyjść z twarzą z kampanii, w którą zaangażowała się na całego. Nie powie, że popełniła błąd, ale będzie bardzo powoli zamykać granice - i to najchętniej cudzymi rękami, Austriaków czy Komisji Europejskiej. Kanclerz nie może pozwolić sobie na utratę reputacji. Niemcy muszą święcie wierzyć, że wiedziała, co robić. Jako drapieżny Machtmensch chce przecież pozostać u władzy. Kanclerzem jest dopiero 10 lat. Helmut Kohl był nim lat 16. Merkel wciąż ma do czego dążyć. 

Czy zresztą kanclerz Merkel naprawdę popełniła błąd? A może jej plan od samego początku zakładał to, co teraz oglądamy? Najpierw:  ogłoszenie otwarcia granic w celu przedstawienia siebie jako polityka, który idzie w najściślejszej szpicy współczesnych zachodnich "wartości". A gdy cierpliwość Niemców zacznie się kruszyć, stopniowe ale nieuchronne zamykanie granic, tak, by przed kolejnymi wyborami nowych imigrantów było już niewielu, a ona mogła postawić się w roli polityka, który z każdej opresji wychodzi zwycięsko i zapewnia Niemcom absolutny prym nie tylko gospodarczy, ale także moralny. 

Paweł Chmielewski