23 sierpnia 1939 r. spotkali się w Moskwie na Kremlu Joachim Ribbentrop z Wiaczesławem Mołotowem podpisali pakt, który był sojuszem Stalina z Hitlerem. W następstwie tego doszło do wybuchu II wojny światowej.

Tej wojny nie byłoby, gdyby w 1933 r., w Paryżu, posłuchano Józefa Piłsudskiego.

Marszałek Piłsudski zdawał sobie sprawę, na jak kruchych podstawach zbudowano pokój w Europie. Jednym z wątpliwych założeń było, że Niemcy wywiążą się ze zobowiązań nałożonych przez traktat wersalski i nie będą dążyły do odbudowy siły militarnej. Politycy polscy wiedzieli, że przewaga armii polskiej nad niemiecką jest przejściowa i sztuczna. Wystarczyło porównać potencjał ludnościowy i gospodarczy obu państw, aby nie mieć co do tego złudzeń. W interesie Rzeczypospolitej leżało przeciwstawianie się wszelkimi możliwymi sposobami remilitaryzacji Niemiec. Niestety, w miarę upływu lat Niemcy coraz wyraźniej odzyskiwały pozycje utracone w wyniku przegranej I wojny światowej. Osamotniona w swych obawach Polska nie mogła okiełznać niemieckiego militaryzmu. Potrzebne było współdziałanie Francji, a w grudniu 1932 r. Francja zgodziła się, wraz z Anglią, Włochami i USA, na równouprawnienie Niemiec w zbrojeniach.

Wojskowe zamiary Berlina były dobrze rozszyfrowane przez polski wywiad wojskowy. Jednym z ważniejszych dokumentów armii niemieckiej z tamtego okresu był tzw. plan Umbau. Po jego zrealizowaniu armia niemiecka miała liczyć 21 dywizji piechoty, 5 dywizji kawalerii, 34 brygady Grenzschutzu oraz dwumilionową „armię uzupełnienia”. Całość miała być uzbrojona w ciężką artylerię, czołgi i samoloty. Z taką armią Wojsko Polskie z trudnością mogło by konkurować.

Tymczasem w Niemczech władzy objął przywódca narodowych socjalistów Adolf Hitler. W Warszawie sądzono, że może to zmienić postawę Paryża i Francja zdecyduje się na bardziej stanowcze kroki, bowiem hitlerowska Rzesza zagrażała również jej granicom. Polski attaché wojskowy w Paryżu raportował, że nad Sekwaną pojawiła „obawa agresji niemieckiej”.

Wiosna 1933 r. Pierwsza próba.

W po­czątkach stycznia 1933 roku Piłsudski postanowił wybadać stanowisko Francji wobec planów rozbudowy armii niemieckiej. W tym celu senator Jerzy Potocki udał się do Paryża, aby poprzez swoje koneksje rodzinne dotrzeć do wpływowych kół politycznych Francji i zorientować się, jakie są zamiary francuskiego rządu. Wynik sondażu był jednoznaczny: Francja nie tylko sama nie zamierzała czynnie przeciwstawiać się niemieckim zbrojeniom, ale nawet obawiała się, by Polska nie poczyniła jakiś „awanturniczych” kroków.

W końcu lutego Piłsudski ponowił sondaż. Tym razem wysłannikiem Marszałka był gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Piłsudski przekonany, że niebezpieczeństwo niemieckie nieustannie przybiera na sile sugerował Francuzom, aby „wyjść mu na spotkanie” przedkładając Hitlerowi ultimatum o rezygnacji ze zbrojeń, a po odmowie wkroczenie wojsk polskich do Prus Wschodnich i na Śląsk, a francuskich do Nadrenii i Bawarii. Piłsudski uważał, że przy pomocy wojny prewencyjnej będzie można zapobiec remilitaryzację Niemiec i pozbawić władzy Hitlera, którego Marszałek nazywał opryszkiem.

Wynik wizyty Wieniawy rozwiał nadzieje na wspólne działanie. Francuzi zdystansowali się od pomysłu Marszałka. W Paryżu uporczywe ostrzegano rząd polski przed zdecydowaną polityką i powtarzano, że Francja poprze Polskę tylko wówczas, gdyby Niemcy na nią napadły.

Polskie czynniki rządowe uzyskały jednak ważna wskazówka: Polska mogła się bronić, gdyby Hitler na nią napadł. W Warszawie uważano, że awanturniczego Hitlera można sprowokować i wówczas można będzie kontratakować. Niemcy dysponowali słabą armią - 7 dywizji piechoty, 3 dywizje kawalerii i 35 tys. skoszarowanych policjantów wyposażonych w broń maszynową oraz 150 samochodów pancernych. Przeciwko Polsce Niemcy mogli skierować część tych sił, gdyż nie mogli zostawić bez osłony granice z Belgią, Czechosłowacją i Francją. Polska jako obiekt agresji nie miałaby czasu na mobilizację i mogłaby wprowadzić do działań jedynie jednostki znajdujące się w pobliżu granic, ale było to ponad dwadzieścia dywizji. W tym przy granicy z Prusami Wschodnimi było 14 dywizji piechoty i 8 brygad kawalerii, gdy Niemcy mieli tam jedną dywizję piechoty i trochę policji. Do tego siły polskie mogły być natychmiast wzmocnione artylerią ciężką (moździerze 210 mm do burzenia umocnień pruskich), większością sił pancernych (300 nowoczesnych czołgów TK) i lotnictwem (500 samolotów z nowoczesnymi myśliwcami P-7); Niemcy w ogóle nie mieli ciężkiej artylerii, czołgów i samolotów. Całość sił, którymi mógł natychmiast dysponować Piłsudski na kierunku pruskim sięgała 120 tys. żołnierzy, co stanowiło mniej niż połowę pokojowego stanu armii polskiej. Polska miała możliwości opanowania Prus Wschodnich nie tracąc zdolności defensywnych przeciwko ewentualnej agresji z terenów Rzeszy.

Organ teoretyczny sowieckich komunistów „Bolszewik” z 21 sierpnia 1932 r. w artykule Ekonomiczne i strategiczne znaczenie polskiego korytarza oceniał:

„Zajęcie Prus Wschodnich jest w pełni możliwe. Spojrzenie na mapę daje wyraźny obraz tego, że obszar Prus Wschodnich stanowi w istocie odizolowany, stosunkowo ograniczony obszar położony w zasięgu 150-200 km, licząc od polskiego punktu granicznego Mławy do morza (Królewca). W warunkach współczesnej wojny taki obszar można zlikwidować przy pomocy jednej operacji wojskowej trwającej 10-15 dni [podkr. autora artykułu, którym wg polskiego wywiadu był marsz. Tuchaczewski]”.

Realizacja planu wymagała spełnienia dwóch warunków. Po pierwsze, stroną rozpoczynającą wojnę musiała być Rzesza. Po drugie, konflikt powinien trwać krótko i po wstępnych rozstrzygnięciach militarnych należało go zakończyć na płaszczyźnie politycznych, rokowaniami pokojowymi. Dlatego tak ważne było poparcie Francji i jej sojuszników, nawet gdyby ograniczyło się ono tylko do sfery politycznej.

18 kwietnia 1933 r. adiutant Piłsudskiego major Mieczysław Lepecki, otrzymał do przepisania tekst dekretu o powołaniu Rządu Obrony i Jedności Narodowej przewidzianego na wypadek wojny. Na pytanie, czy Polsce grozi agresja Hitlera, Marszałek odpowiedział: „Nawet gdybyśmy na niego napadli, to też byłaby obrona”.

Podjęto działania, które miały sprowokować Hitlera do ataku (wzmocnienie obsady Westerplatte, manewry rozgrywane nad granicą z Niemcami). Czeski poseł Wacław Girsa w raporcie z 10 maja twierdził, że wojna polsko-niemiecka jest nieunikniona, a Polacy, chcąc być pewnymi zwycięstwa, podejmą ją, nim Hitler się umocni. Ta idea preventivni valky miała zwolenników - według Girsy - w marszałku Piłsudskim i polskim Sztabie Głównym. Poseł twierdził, że przy granicy niemieckiej na Suwalszczyźnie koncentrowano kawalerię, a „korytarz” został obsadzony formacjami Korpusu Ochrony Pogranicza, ściągniętymi z granicy polsko-sowieckiej. Wojna miała wybuchnąć po wyborach w Gdańsku, które, przynosząc zwycięstwo hitlerowcom, stanowiłyby pretekst do podjęcia działań. Wtedy - pisał Girsa - „trudno będzie stwierdzić, kto kogo zaatakował”.

Hitler nie dał się jednak sprowokować i w odpowiedzi na groźną postawę Polski zareagował ustępliwie propozycjami normalizacji stosunków.

Jesień 1933 r. Druga próba.

Druga szansa wywołania wojny prewencyjnej pojawiła się w październiku 1933 r. Wystąpienie Niemiec z Ligi Narodów i ogłoszenie zamiaru odbudowy siły zbrojnych powodowały, że Hitler liczyły się z kontrakcją wiedząc, że było to wyzwanie rzucone Zachodowi. W Berlinie sądzono, że Francja, wsparta przez Anglię, uruchomi swoje sojusze, aby wymusić na Niemcach rezygnację z remilitaryzacji. Dowództwo niemieckiej armii uważało, że działania wojenne rozpocznie Polska, wspierana przez Czechów i Belgów, a później wkroczyłaby Francja. W razie polskiego ataku dyrektywy ministra wojny Rzeszy (z 25 października) przewidywały ewakuację Śląska, walki opóźniające i obronę na linii Odra-Nysa oraz utrzymanie ufortyfikowanego rejonu wokół Królewca na Prusach Wschodnich.

Na przełomie października i listopada 1933 r. miała miejsce kolejna misja wysłannika Piłsudskiego do Paryża. Tym razem był nim Ludwik Hieronim Morstin, w czasie wojny oficer łącznikowy przy marszałku Fochu. Wysłannik Marszałka miał postawić rządowi Francji dwa pytania:

1) Czy w razie wybuchu wojny z Niemcami na jakimkolwiek odcinku polskiej granicy Francja odpowie ogólną mobilizacją sił zbrojnych?

2) Czy wystawi w tym wypadku wszystkie siły zbrojne, jakimi dysponuje, na granicy Niemiec?

Odpowiedź miała brzmieć: „tak” lub „nie”. Pytania Marszałka trafiły na posiedzenie francuskiego rządu. Odpowiedź była następująca: „W wypadku zaatakowania Polski przez Niemcy Francja nie zarządzi ogólnej mobilizacji i nie wystawi swych sił na granicy Niemiec”. Efekt październikowych wysiłków był podobny jak w marcu. Francja nadal nie zamierzała wspierać Polski w jej konflikcie z Niemcami.

Hitler tymczasem coraz usilniej zabiegał o normalizację stosunków z Polakami. Piłsudski musiał wiec przyjąć ofertę Hitlera licząc, że odwracając w ten sposób uwagę Berlina od Polski na Zachód spowoduje, iż Francja, jak mówił, „stwardnieje” i w przyszłości będzie można wspólnie z nią spacyfikować Hitlera.

Można być pewnym, że gdyby Francja wykazała zrozumienie dla polskich sugestii i zadziałał polsko-francuski sojusz wojskowy, to nawet przy biernym wsparciu Francji stany pokojowe Wojska Polskiego były wystarczające do podjęcia interwencji na terenie Niemiec i zajęcie co najmniej Prus Wschodnich. W konsekwencji doszłoby do obalenia Hitlera i przekreślenia planów odbudowy niemieckiej potęgi wojskowej. Polska i Europa byłyby bezpieczne, przetrwałby ład wersalski.

Hitler tłumaczył generalicji na początku 1933 r.: „Najbardziej niebezpieczny jest czas odbudowy Wehrmachtu. Tu okaże się, czy Francja posiada mężów stanu; jeśli tak, to nie pozostawi nam czasu, lecz napadnie na nas przypuszczalnie ze swoimi wschodnimi satelitami”. Jak okazało się Francją kierowali ludzie pozbawieni wyobraźni. Piłsudski nie znalazł u nich zrozumienia dla swych zamiarów.

W marcu 1936 r. gazeta „Berliner Tageblatt” pisała, że podstawą „wielkomocarstwowej polityki polskiego państwa” (tak właśnie – R. Sz.), podjętej w latach 1932-1933, była dobrze uzbrojona i gotowa do akcji armia, licząca 266 tys. żołnierzy, podczas gdy ówczesne Niemcy posiadały tylko stutysięczną armię, której brakowało ponadto nowo­czesnych środków walki. „Stosunek sił odwrócił się i z korzystnego położenia Polski w 1932 r. pozostało jeszcze tylko wspomnienie” - konstatowała z ulgą niemiecka gazeta.

Tak mało brakowało, aby odsunąć Hitlera od władzy i tym samym nie dopuścić do wybuchu II wojny światowej.

Romuald Szeremietiew/salon24.pl