Zgodnie z oczekiwaniami, spotkanie prezydentów USA i Rosji nie przyniosło poważniejszych decyzji, nie mówiąc już o przełomie w stosunkach dwustronnych. Można raczej odnieść wrażenie, że obaj przywódcy postanowili wykorzystać szczyt do przedstawienia własnych wizji i realizacji własnych celów politycznych. Zapewne obaj na swój sposób są zadowoleni ze spotkania: Biden ze swoimi ostrzeżeniami zaprezentował się jako twardy polityk, Putin zaś pokazał, że jest wciąż kluczowym światowym graczem. Co nie oznacza jednak, że zadowoleni mogą być inni zainteresowani szczytem i stanem relacji USA-Rosja.

Wyniki szczytu w Szwajcarii, w połączeniu z decyzjami USA w tygodniach poprzedzających spotkanie genewskie, trudno uznać za optymistyczne dla państw Europy Środkowej i Wschodniej będących sojusznikami Stanów Zjednoczonych. Ale też dla tych, których próbują uzyskać wolność. Już wiadomo, że w sprawie Białorusi Joe Biden wyraził swoje stanowisko, ale nie naciskał na Putina, zresztą dzień po szczycie rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow oświadczył, że niemożliwe jest zbliżenie stanowisk Rosji i Stanów Zjednoczonych w sprawie Białorusi. – To jest właśnie miejsce, gdzie raczej nie należy próbować zbliżać stanowisk, bo jest to niemożliwe – powiedział Pieskow. Dla białoruskiej opozycji nie jest to dobra wiadomość. Podobnie jak nie jest dobrą wiadomością dla rosyjskiej opozycji, to co mówiono w Genewie. Rzecz jasna, Biden mówił o prawach człowieka i o tym, że Aleksiej Nawalny nie może umrzeć w kolonii karnej. Tyle że jakoś nie podważano samego faktu uwięzienia Nawalnego i represji, jakie spadły na jego zwolenników. Rytualne zapewnienia Amerykanów, że to będzie dla nich ważna kwestia, nie poprawią położenia rosyjskiej opozycji. Mogą wręcz zaszkodzić, bo kremlowska propaganda zyskuje amunicję dla narracji, że opozycja to zagraniczna V kolumna i agentura Zachodu (w tym kontekście warto zauważyć powrót Pieskowa do sugestii, że Nawalny to amerykański agent). Mówiąc krótko: szczyt w Genewie nie zmienia nic, jeśli chodzi o sytuację na Białorusi i w Rosji. Gorzej, Putin miał możliwość wyartykułowania światowej opinii publicznej, za pomocą konferencji prasowej po rozmowach z Bidenem, swojej kłamliwej narracji na ten temat. Niestety, nie usłyszał naprawdę trudnych pytań i ripost ze strony przedstawicieli mainstreamowych zachodnich mediów. Należy też podkreślić, że tak marginalnym tematem szczytu rosyjsko-amerykańskiego Ukraina nie była chyba od początku rosyjskiej inwazji w 2014 roku. Oczywiście Biden powtórzył rytualne poparcie USA dla suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, ale to wszystko. Putin kolejny raz dał jasno do zrozumienia, że Rosja nie akceptuje prawdziwie niezależnej Ukrainy, nie mówiąc nawet o integracji tego kraju z NATO. W Kijowie pocieszają się, że przynajmniej w Genewie nie było jakichś ustaleń na temat Ukrainy ponad jej głową. Ale to wszystko. Sam fakt, że Ukraina nie była jednym z głównych tematów rozmów Bidena z Putinem, po tym, jak Rosjanie w kwietniu grozili wojną i po tym, jak USA poszły na ustępstwa w sprawie bardzo szkodliwego dla Ukrainy gazociągu Nord Stream 2, nie jest dobrym sygnałem dla Kijowa. Co gorsza, można się spodziewać kolejnych agresywnych działań Moskwy wobec sąsiada – jeśli Kreml ostatecznie uzna, że ze strony Bidena płyną tylko werbalne ostrzeżenia. I nic więcej.

 

Artykuł pierwotnie ukazał się na stronie think tanku Warsaw Institute.
[CZYTAJ TEN ARTYKUŁ]