Jakie jest wyjście ze skomplikowanej sytuacji, w jakiej pogrąża się integracja europejska? Odpowiedź na to pytanie jest dziś w Unii Europejskiej odpowiedzią o charakterze egzystencjalnym, tzn.: być albo nie być? Wcale nie uważam, że łatwo jest sformułować pozytywny scenariusz dla budowania jedności europejskiej, ale koniecznie trzeba się nad nim się zastanowić, a nie bezmyślnie akceptować to, co wymyśliła brukselska biurokracja. Albo co wykombinowano bez oglądania się na innych w najważniejszych stolicach. Jak zostało tu już bowiem powiedziane – jedność europejska leży także w polskim interesie i dlatego trzeba z najwyższą uwagą rozważać, jak ją realnie zachować.
Unia potrzebuje rekonstytucji, odtworzenia
Pojęcie rekonstytucji w naukach politycznych oznacza dokonanie zmiany nie po to, by zakwestionować (zniszczyć) to, co było poprzednio – to nazywamy rewolucją – lecz chodzi o taką zmianę, która pozwoli na zachowanie ciągłości instytucji politycznych, przy równoczesnej zmianie parametrów ich działania. Oznacza to również ustanawianie nowych celów pośrednich z zachowaniem celu ostatecznego: jedności europejskiej. Chodzi więc o znalezienie nowego punktu politycznej równowagi, która realizowałaby podstawowe cele i zasady, dla których powołano daną instytucję, a jednocześnie przywróciłaby jej sprawność funkcjonalną. Takiej zmiany potrzebuje dziś Unia Europejska.
Koncepcja ta łączy zarówno elementy normatywne, jak i instytucjonalne. Chodzi mianowicie o „podwójną stabilność” – zarówno poprzez odwołanie się do wartości i przekonań o „dobrym rządzeniu”, które leżą u podstaw każdej oceny jakości systemu politycznego, jak i poprzez przemodelowanie struktury instytucji europejskich, tak aby były one zdolne do sprawnego realizowania założonej polityki.
W pierwszym zakresie ważne jest ponowne przemyślenie podstaw cywilizacyjnych polityki europejskiej, czyli tego, co czyni nas wyjątkowymi w skali światowej, a bliskimi sobie w skali kontynentalnej. Europa od wieków była fenomenem globalnym – szczególnym mikrokosmosem wielu narodów i państw o niebywałym potencjale różnorodności. Narody i ludy europejskie, nawet te najmniejsze, dumne są ze swych tradycji, obyczajów, dziedzictwa kultury, kuchni czy nawet poczucia humoru – przy jednoczesnym podskórnym, domniemanym i niekwestionowanym poczuciu, że łączy nas wspólny korzeń tożsamości, że rozumieliśmy, co to znaczy „wpisać się w Europę”, kiedy poszczególny kraj i naród stawał się częścią europejskiej wspólnoty. Dla nas, Polaków, sprawa ta jest jasna: wkroczyliśmy do europejskiego domu wraz z chrztem Polski w 966 r. i od tej pory współtworzyliśmy dzieje kontynentu i wzbogaciliśmy jego dziedzictwo.
Ta polska świadomość cezury „europejskości” jest bardzo symptomatyczna, gdyż wyrasta z tradycyjnego rozumienia tego, czym jest cywilizacyjnie Stary Kontynent, a mianowicie, że jego tożsamość nierozerwalnie łączy się z chrześcijaństwem. To ono określiło podstawowe parametry porządku społecznego w Europie, takie jak pojęcie godności każdego człowieka dające podstawy do stworzenia idei praw człowieka, jak obowiązek miłosierdzia, jako źródła opiekuńczego modelu socjalnego czy wreszcie nakaz poszukiwania pokoju i przebaczenia, tak silnie wpływający na politykę europejską po tragedii II wojny światowej, wywołanej przez dwa zbrodnicze ateizmy: nazizm i komunizm.
Przez Kościół i chrześcijaństwo narody europejskie wszczepiane były także w dwa pozostałe pnie tożsamości europejskiej, jaką był dorobek prawodawstwa rzymskiego i kultury łacińskiej oraz grecki, filozoficzny namysł nad światem, który nieustannie nakazuje nam zadawać pytania o naturę rzeczy, które nas otaczają i nigdy nie zadowalać się prostymi wyjaśnieniami. Dlatego nie będzie powrotu do stabilnej Europy, nie będzie reintegracji bez nadania odpowiedniej rangi duchowej tożsamości naszego kontynentu opartej na głębokiej tradycji.
Jeśli zaś chodzi o instytucje integracji europejskiej, to szczególnie istotne jest ponowne określenie roli państw narodowych w ramach Unii Europejskiej oraz celu strategicznego samej integracji, czyli tego, co chcemy dzięki niej osiągnąć, a czego nie możemy zapewnić sobie sami w ramach własnego państwa. Bo w gruncie rzeczy każdy obywatel ma prawo zadać pytanie: co ja mam ze wspólnej Europy, czego nie mogę mieć we własnym kraju? I na to pytanie musi uzyskać jasną, przekonującą odpowiedź.
Szczególne miejsce w tych koncepcjach zajmuje problem demokratyczności systemu politycznego Unii Europejskiej, a w zasadzie deficytu istniejącego w tym zakresie. Stąd też odwołania do rekonstytucji demokracji europejskiej z włączeniem weń poziomu ponadnarodowego1. Kwestia ta będzie dyskutowana szczegółowo w dalszej części. Jak już zostało podkreślone, do problemu europejskiego kryzysu podchodzi się na wiele sposobów. Pierwszą strategią jest „izolowanie kryzysu”, czyli przekonanie, że można rozwiązać go małymi krokami o charakterze doraźnym, bez konieczności rozwiązań całościowych. Druga strategia polega na „mobilizacji ideologicznej” wokół idei europejskiej – tę uprawia na przykład Parlament Europejski, głosząc konieczność podniesienia w górę sztandarów („więcej Europy!”) w miejsce rozwiązań praktycznych. Mieści się w tej drugiej strategii także koncepcja „walki z wrogami ideologicznymi Europy”, czyli z rządami krajów (albo firmami), które wyłamują się z jednolitego frontu tworzenia utopii europejskiej. Trzecia strategia, powiązana z pierwszą, to „technicyzacja kryzysu”, która polega na wspomnianym we wcześniejszym rozdziale tworzeniu nowych instrumentów nadzoru makroekonomicznego w celu narzucenia jednolitych rozwiązań dla polityki budżetowej krajów członkowskich. Strategia ta wynika z przekonania, że winę za kryzys ponoszą państwa i ich „nieodpowiedzialna polityka gospodarcza”, a w takim razie im mniej swobody danej demokratycznym instytucjom państw w decydowaniu o ich własnych finansach publicznych, tym lepiej. Czwartą strategią jest wykorzystanie kryzysu jako swoistego lewara zmian lub nacisku na decyzje polityczne w krajach członkowskich. Chodzi o to, by przenieść dyskusję o odpowiedzialności za kryzys i jego źródła na debatę o tym, jak „uciec do przodu”, czyli zaproponować zaawansowanie utopijnej integracji bez podsumowania i rozliczenia jej obecnego stanu. To także działanie, które ma wymusić na poszczególnych państwach porzucanie kolejnych narzędzi kontroli nad procesami decyzyjnymi w Europie oraz nad tworzeniem całego systemu niekontrolowanej biurokracji wtórnej (agencje unijne). Służyć ma temu retoryka „działania w stanie wyższej konieczności” kryzysowej, który to kryzys przełamać może wyłącznie coraz silniejsza administracja ponadnarodowa.
Ale jest i inna strategia. Ją właśnie proponuje ta książka. To spojrzenie na cały problem niejako z zewnątrz, postawienie się na chwilę w roli zaangażowanego obserwatora i zastanowienie się nad tym, czego uczy nas europejski kryzys i jakie polityczne wnioski możemy z niego wyciągnąć i następnie wcielić je w życie tak, by zachować równocześnie integrację i wolne ojczyzny, by się jednoczyć, lecz nie wynaradawiać.
Krzysztof Szczerski, Utopia europejska. Kryzys integracji i polska inicjatywa naprawy, s. 93-96, wyd. Biały Kruk 2017