Opisane niżej zdarzenia są prawdziwe w sensie przekonania autora o ich autentyczności. Interpetacje zaś należą do lekarzy, a także teologów. Podobne świadectwo o tych samych zdarzeniach wysłano do Kurii krakowskiej (uzdrowiony pochodzi z Krakowa, gdzie studiował), która następnie poinformowała, że przesłała przetłumaczone zapewne na język włoski świadectwo do Watykanu. 

Od dziecka miałem krótkowzroczność i od 6 r.ż. nosiłem okulary, z czym wiązały się trudności w nauce (nie widziałem z tablicy, okulary nie zawsze były dobrze dobrane). Poza tą wadą nie było innych, aż podczas pracy przy konserwacji budynku na rusztowaniu do oka wpadł odłamek tynku. Zgłosiłem się na ostry dyżur, który wypadał w tamtym dniu w podkrakowskich Witkowicach (dziś już nie ma tam chyba okulistyki, skąd chciałem zdobyć jakiś ślad po badaniu). Ponieważ nosiłem soczewki kontaktowe (od 1998r.) po wyjęciu odłamka muru, zalecono powrót do okularów, ponieważ dodatkowo stwierdzono "zwyrodnienie naczyń krwionośnych w oczach obustronnie", z czym wiąże się poważne ryzyko dla wzroku, zwłaszcza w przypadku nieleczenia, którego w rezultacie nerwowego trybu życia nie podjęto.

Kilka lat potem w roku 2011 podczas innej pracy zawodowej stwierdziłem, że gorzej widzę, że mam jakieś błyski w lewym oku, a pracowałem w firmie transportowej, nosząc wbrew zaleceniom okulistów przy wadzie krótkowzroczności duże pakunki z jedzeniem na terenie Szpitala im. Kopernika. W sobotę 30.04.2011r. mając dzień wolny od pracy o godz. 11 zdążyłem pojechać na kończący się w południe ostry dyżur, który wtedy z kolei wypadł w przychodni przy ul. Fiołkowej w Krakowie. Przeprowadzono rytunowe badanie okulistyczne, w ciemni, przy użyciu wszystkich urządzeń, z użyciem rozszerzenia źrenicy za pomocą atropiny. Lekarka stwierdziła to samo, co kilka lat wcześniej, czyli "zwyrodnienie naczyń" w rogówce, dokładnie jakby "wrastanie naczyń w rogówkę", co groziło ślepotą, a dodatkowo początki odklejania się w lewym oku siatkówki, prawdopodobnie na skutek zbyt ciężkiej pracy fizycznej przy opisanej na początku wadzie podstawowej. Skierowała na papierze (który zaginął niestety) mnie natychmiast, czyli po niedzieli, na Klinikę Okulistyki w szpitalu uniwersyteckim im. Kopernika, gdzie zresztą jak mówiłem byłem zatrudniony. Wróciłem do domu, a wieczorem podczas koncertu chóru, w którym śpiewałem (Akademicki Chór "Organum", od 1991r.), pomodliłem się w sprawie moich oczu, jednocześnie czując lekki ucisk na nich.

Następnego dnia, 1 maja 2011r. miałem śpiewać w Łagiewnikach na mszy beatyfikacyjnej Papieża Jana Pawła II, lecz dotarłszy na miejsce, źle się ogólnie poczułem, więc zmuszony byłem wrócić do domu. Wieczorem wziąłem udział w parafialnej, cotygodniowej mszy świętej w swojej parafii O.O. Redemptorystów przy ul. Zamojskiego, gdzie ponownie pomodliłem się podczas duchowej komunii w sprawie swojego wzroku.

Nazajutrz na szczęście był dzień wolny od pracy, więc zaraz z rana o 8 dotarłem na Klinikę Okulistyczną, gdzie wiele lat dowoziłem pacjentom posiłki, dźwigając nieraz 25-30 kg naraz. Mając skierowanie z ostrego dostałem się bez kolejki. Lekarz, który mnie zbadał przeczytał diagnozę i rozpoczął badanie. Poza wadą krótkowzroczności nie stwierdził żadnej innej choroby. Dość zdumiony wezwał lekarkę, która poza "typowym dla wady zamętnieniem soczewki, wiek robi swoje", itd.), również nie ujrzała żadnej innej wady, choroby czy infekcji. Lekarz zapisał, że nie ma podstaw do leczenia laserem, o które wnosiła lekarka z soboty. Powiedział na koniec tylko "fałszywy alarm", ale dobrze zapamiętałem jego pierwszą reakcję - siedział zamyślony w milczeniu chyba pół minuty, a ja czekałem aż coś wreszcie powie...

Po wyjściu z plecakiem (przygotowany byłem na hospitalizację, operację, wysokie koszty leczenia, itd.) udałem się od razu do pobliskiego kościoła oo. jezuitów, aby w krótkiej adoracji podziękować. Byłem tak zdumiony i szczęśliwy, że szybko wróciłem do domu, aby powiedzieć Mamie, która się martwiła. Nie uwierzyła, podobnie, jak znajomy ksiądz, który uznał, że lekarka z ostrego "postawiła złą diagnozę". Nie wiedział jednak, że taką samą diagnozę postawili mi już w 2006r. w podkrakowskich Witkowicach...


dr Rafał Sulikowski, Kraków-Poznań