Bywają w życiu sytuacje - czy całe ciągi sytuacji - które zawierają to trudne do określenia „coś”, co jest dla nas tak bardzo ważne i tak bardzo nas obchodzi, a co tak trudno wyrazić słowami, bo zwyczajnie brakuje odpowiednich słów. By właściwie ocenić tego typu sytuacje, bez poddawania się emocjom czy nastrojom chwili, staram się spoglądać nań przez „filtr”, jaki stanowi prosta prawidłowość onegdaj wbijana do głowy mnie i innym studentom psychologii, a ucząca odróżniania rzeczy pozornie ważnych od tych ważnych naprawdę.

Prawidłowość – w uproszczeniu – brzmiała mniej więcej tak: spróbujcie wyobrazić sobie, na ile dane wydarzenie będzie miało dla was znaczenie za miesiąc, za rok, za dziesięć lat. Jeśli w waszym wyobrażeniu w każdym z tych czasokresów wydarzenie uznacie za ważne – zapewne naprawdę jest ważne.

Po dokonaniu takiej „analizy” na półmetku wakacji nie znajduję lepszego określenia dla wyrażenia swoich odczuć odnoszących się do wydarzeń z ostatnich tygodni, niż parafraza słów Mickiewicza z „Pana Tadeusza” - ja tylko jedno takie lato miałem w życiu. Mnogość wydarzeń z ostatnich tygodni, przez jednych określanych jako „problemy”, przez innych jako „wyzwania”, przeze mnie zaś po prostu, jako „ważne wydarzenia”, już na półmetku tegorocznego lata napawa mnie przekonaniem - subiektywnym przeświadczeniem – o jego wyjątkowości. Gdyby bowiem pokusić się o dokonanie analizy wydarzeń z tegorocznego lipca i początku sierpnia, tak jak dokonuje się analizy życia pojedynczego człowieka, obejrzelibyśmy film z następującym scenariuszem. Na początku zobaczylibyśmy absolutnie imponujące w formie i treści wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego na Kongresie PiS, w którym w prosty i jasny sposób nawiązał m.in. do niezamkniętego rachunku krzywd z pouczającymi nas – jak zawsze – Niemcami (jest czymś niepojętym, że najbardziej wyniszczony przez Niemców naród nie uzyskał dotąd żadnych reparacji wojennych, a ich brak, to woda na młyn dla kłamców i idiotów utożsamiających Polaków z nazistami, zarazem argument: „Polacy nie domagają się reparacji, bo przecież współpracowali z Niemcami”). Niedługo później obejrzelibyśmy doskonałą mowę prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa przed Pomnikiem Powstania Warszawskiego, monumentalną i podniosłą, oddającą Polsce sprawiedliwość i należne miejsce w historii (chcę wierzyć, że nie były to tylko słowa i że prezydent Stanów Zjednoczonych także wierzył w to, co mówił, a co szerokim echem odbiło się w świecie). W kolejnej sekwencji filmu zobaczylibyśmy zyskujące (wreszcie!) na znaczeniu i randze obchody rocznicowe Rzezi Wołyńskiej z 11 lipca (niech nikt nie opowiada nam głupot, że można zbudować cokolwiek dobrego na kłamstwie, więc dopóki Ukraińcy nie nazwą swoich zbrodni zbrodniami właśnie i dopóki katów będą uznawać za swoich bohaterów, dopóty nie może być mowy o jakiejkolwiek przyjaźni polsko – ukraińskiej, zaś brednie o rzekomym „ukraińskim buforze” dzielącym nas od agresywnych zapędów Putina są li tylko bredniami i niczym więcej – z Kaliningradu do Olsztyna można dotrzeć w dwie godziny, do Gdańska w niespełna trzy i w tym żaden rzekomy „ukraiński bufor” nie przeszkodzi). W kolejnej „scenie” obejrzelibyśmy konflikt (nazywajmy rzeczy po imieniu) pomiędzy Prezydentem RP i rządem dotyczący reformy sądownictwa, za który odpowiadają obie strony (ustawy nie były dobrze przygotowane, to fakt bezsporny, ale też nie zawraca się koni w połowie przeprawy, stąd weto Prezydenta - przy pełnym przekonaniu dla jego dobrych intencji - będzie wodą na młyn dla Tusków, Komorowskich, KOD -ów i innych łotrów), a który może przynieść daleko idące negatywne konsekwencje (oby nie). I na koniec ujrzelibyśmy podniosłe uroczystości kolejnej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego (po raz kolejny dali o sobie znać durnie podważający poświęcenie Powstańców) uwieńczone bezprecedensową, historyczną (nie bójmy się tego słowa) oprawą kibiców podczas meczu piłkarskiego Legia – Astana, przypominającą Europie i światu o niemieckich zbrodniach, dziś już zapominanych i ukrytych w słowie „naziści” w zamyśle zdejmującym z niemieckich zbrodniarzy odpowiedzialność za zbrodnie (byłem na tym spotkaniu piłkarskim z trójką swoich dzieci i do końca życia zapamiętam ich wzruszenie – i wiem, że widziany obraz oraz towarzyszące temu emocje także one zapamiętają do końca życia).

Taki film, według takiego scenariusza, złożony z tylko pozornie oderwanych od siebie sekwencji, w rzeczywistości stanowiłby spójny obraz. Wszystkie te bowiem, jakże różne, wydarzenia z ostatnich tygodni są niczym puzzle, gdzie pojedyncze elementy odsłaniają niewiele - albo nic - ale złożone w całość tworzą obraz ilustrujący walkę, która toczy się na naszych oczach, a w której stawką jest nasza pamięć i nasze dusze, walkę pokazująca, w jak ważnym miejscu naszej historii znajdujemy się obecnie - prawdopodobnie o wiele ważniejszym, niż wielu mogłoby się wydawać. Bo w tej walce nie chodzi o następną kadencję, jak niestety często zwykli myśleć cyniczni politycy z różnych zresztą opcji politycznych - lecz o następne pokolenia. I być może właśnie dlatego obecny czas jest tak ważny nie tylko dla nas, ale także – a może przede wszystkim – dla tych, którzy przyjdą po nas.

Wojciech Sumliński