Medialny lincz na księdzu z bardzo tradycyjnej parafii, wydanie wyroku przed procesem, nieprzypadkowe wypłynięcie przedawnionej sprawy, wskazują, że Krystian Legierski zrobił kolejną negatywną kampanię temu środowisku.

W atmosferze samooczyszczania Kościół bardzo defensywnie reaguje na podobne oskarżenia, przyjmując od razu postawę domniemanej winy oskarżonego. Załóżmy więc, że wszystko, co mówi Legierski jest prawdą. Nie stawia to jednak całej sprawy w jasnym świetle.

Po pierwsze, nawiązując do legendarnej już kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, działacz LGBT mógł rzucić na kolana cały Kościół Katolicki, gdyby zamiast oręża oskarżeń, posłużył się orężem… przebaczenia i miłości. Przecież publiczna deklaracja typu: „Przebaczam proboszczowi i przekazuję mu znak pokoju” rozłożyłaby na łopatki chrześcijan i pokazałaby, że Legierski ma w sobie więcej ducha chrześcijańskiego niż niejeden ksiądz. 

Po drugie, niestety, sytuacja znowu wysuwa niewygodne podejrzenia w stosunku do homoseksualizmu. W omawianym aspekcie znów należy łączyć orientację homoseksualną z pedofilią. Przecież orientacja jest czymś priorytetowym. Homoseksualista popełniał znowu akt pedofilski. Według badań gros aktów pedofilskich jest popełnianych przez gejów, ale tylko znikomy promil przez księży.

Po trzecie należałoby wiązać też owe traumatyczne doświadczenie z homoseksualizmem ofiary. Przecież między bajki należy włożyć mit o jakimś „homoseksualnym genie” wędrującym pomiędzy pobożnymi, katolickimi parafiami Beskidu Śląskiego i Żywieckiego.

Piszę te słowa nieco z przekąsem, ponieważ, jak udało się ustalić Fronda.pl, cała sprawa nie ma się jednak tak, jak przedstawia ją Krystian Legierski, lecz raczej wygląda na zorganizowaną akcję wymierzoną w Kościół, będącą swoistą „zemstą” za krytykę akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”. Szybko okazało się więc, że ów „znak pokoju” ma być przekazywany tylko z jednej strony.

Tomasz Teluk