Polskie prawo dotyczące pobierania narządów do przeszczepów należy do najbardziej liberalnych na świecie, nie brakuje więc opinii, że do transplantacji pobiera się narządy od żyjących osób.

Kamil uległ wypadkowi samochodowemu. Lekarze orzekli śmierć mózgową. Matka chłopca nie zgodziła się na odłączenie syna od respiratora. Pod kliniką zebrali się protestujący przeciwko decyzji lekarzy, licząc, że chłopca da się uratować, potrzeba tylko więcej czasu. Niestety chłopak zmarł. „A narządy dawcy miały trafić do sześciu czekających osób” – ubolewały media. Czy słusznie?

Odłączyć czy wybudzić?

Każdy przypadek jest inny, w każdym wypowiada się stosowana komisja lekarska. Każda decyzja jest dobra. Wiele rodzin decyduje się poświęcić chorego, dla którego nie widzą już nadziei, po to, aby dać pewnego rodzaju ofiarę z siebie i przyczynić się do ratowania innych chorych. Inne zaś trwają w nadziei, że nawet beznadziejny stan ich bliskich kiedyś się poprawi. Dlatego chcą jak najdłużej podtrzymywać ich życie i nie godzą się być dawcami organów. Tę decyzję także trzeba uszanować.

W sprawie Kamila było wiele emocji. Osią konfliktu było orzeczenie lekarzy o śmierci mózgowej pacjenta i niechętne transplantacji stanowisko matki. Pod szpitalem zebrała się grupa protestujących, znajomych chłopaka, którzy żądali dalszej terapii dla ich przyjaciela. Wspierał ich prof. Jan Talar, który wywołał skandal na zeszłorocznym poznańskim sympozjum anestezjologicznym, mówiąc wprost: „pobieramy narządy od osób żyjących”.

Profesor Talar znany jest z dużych sukcesów w wybudzaniu pacjentów z beznadziejnych stanów zdrowotnych (apalicznych czyli wegetatywnych). Przez wiele lat prowadził w Bydgoszczy klinikę rehabilitacyjną, gdzie uratował mnóstwo osób, które być może w innych placówkach uznano by za beznadziejne przypadki, być może, bo oczywiście o każdym przypadku decyduje lekarskie gremium.

W Polsce dokonuje się ok. 600 przeszczepów rocznie. Potrzeb jest znacznie więcej. Istnieje więc spory rynek dla biorców organów. O dawców trudniej. Coraz więcej rodzin ufa, że postęp medycyny jest tak duży, że obejmie także ich chorych. Coraz częściej mają rację. W klinice Budzik, specjalizującej się w neurorechabilitacji dzieci w śpiączce, doszło już do 9 spektakularnych wybudzeń. Ostatnio – 16-letniego Daniela, który w stanie głębokiej śpiączki przebywał aż 15 miesięcy. Wcześniej do życia wróciła 12-letnia Amanda, 10-letni Filip, 6-letnia Kamila. Dlatego nadzieja jest coraz większa.

Kontrowersyjna śmierć mózgowa

Najbardziej kontrowersyjną kwestią obecną w polskim prawie jest zapis o śmierci mózgowej. To tak, jakby człowiek umierał dwa razy: raz, gdy przestaje funkcjonować pień mózgu, a dwa, gdy przestaje bić jego serce. W Stanach Zjednoczonych za śmierć mózgową uznaje się śmierć całego mózgu, a nie tylko jego części. W Japonii – pacjent może wybrać z jaką definicją śmierci się zgadza i czy uznaje śmierć mózgową za rzeczywistą śmierć. To wszystko pokazuje, że kryteria naukowe w tym przypadku są nieostre.

A sprawa jest poważna dotyczy przecież bowiem życia i śmierci wielu osób. Dlatego nie można się w żadnym przypadku oburzać, że rodzina Kamila uznała jego śmierć dopiero, gdy przestało bić serce dziecka. Wydaje się to naturalne. Należy także uszanować decyzję matki chłopca, która żądała dalszej terapii i nie zgodziła się na pobranie organów, w jej i wielu innych osób rozumieniu, od żyjącego wciąż człowieka.

Chyba najbardziej szokujące w całej sprawie jest bardzo krótki czas, w którym podejmuje się decyzje. Werdykt o śmierci mózgowej chłopca i zakwalifikowaniu go jako dawcy zapadł błyskawicznie. Można sobie tylko wyobrazić szok i presję jakiej była poddawana rodzina. Stąd zapewne pojawiające się przypuszczenie, że ważniejsze dla lekarzy było zdobycie organów do transplantacji, niż ratowanie chorego.

W przypadku Kamila lekarze bronią się, że przesłankami do orzeczenia śmierci było ustanie funkcji oddechowych i zaprzestanie krążenia krwi w mózgu. Medycyna zna jednak przypadki, że nawet w takim stanie chorzy wykazują oznaki czucia i faktycznie – życia, bo przecież wciąż bije jego serce. Pozostaje pytanie otwarte – czy jego stan jest nieodwracalny i w którym kierunku zmierza, czy do śmierci, czy do poprawy stanu zdrowia? Z tego typu orzeczeniem współczesna medycyna ma najwyraźniej problem.

Poświęcenie czy eutanazja?

Dr Błażej Kmieciak, bioetyk, zwraca uwagę, że z punktu widzenia godności osoby umierającej, jest najważniejsze, aby przy pomocy wszystkich dostępnych środków, stwierdzić, czy rzeczywiście występuje zgon. Należy też uszanować wolę rodziny, która ma prawo żądać ratowania życia wszelkimi dostępnymi środkami. – Transplantacja jest niezwykle ważna, ale nie można przyspieszać orzeczenia o śmierci – uważa Kmieciak. – Należy też zadać pytanie, czy jesteśmy właścicielami naszego życia, kto o nim powinien decydować – dodaje.

Naukowiec uważa, że lekarze muszą zmagać się z domniemaną zgodą chorego na ratowanie życia wszelkimi środkami, chyba, że zastrzegł to inaczej. Chory ma prawo umierać z godnością, a współczesna medycyna ma coraz większe możliwości intensywnej terapii. Dlatego dla wielu pacjentów, ale także lekarzy punktem krytycznym decydującym o zgodnie jest wciąż bijące serce. Należy więc to uszanować.

Osobną kwestią jest czy rzeczywiście można uznać z całą pewnością, że dana osoba faktycznie nie żyje. Jeśli rodzina zgadza się z obecnymi kryteriami orzekania o śmierci, godzi się na transplantacje, poświęcając w pewien sposób życie swojego bliskiego, a być może ratując od śmierci inne osoby, jest to z pewnością także wybór bardzo trudny, ale mogący świadczyć o głębokiej miłości bliźniego.

Dlatego w każdym przypadku należy rozważyć, czy jest to faktycznie wybór z miłości do drugiego człowieka, czy być może wprowadzanie eutanazji tylnymi drzwiami pod presją dynamicznie rozwijającego się rynku redystrybucji organów od chorych gorzej rokujących do chorych lepiej rokujących.

Tomasz Teluk