W połowie miast wojewódzkich spadła w ostatnim ćwierćwieczu liczba stałych mieszkańców i tych zameldowanych na pobyt czasowy ponad trzy miesiące” - czytamy w „Dzienniku Gazeta Prawna”. Dziennik powołuje się na najnowsze statystyki z GUS, z których jasno wynika, że polskie miasta kurczą się. Nawet takie miasta, gdzie dobrze się zarabia i stopa bezprobocia jest niska, jak Katowice czy Poznań, mają problem z zatrzymaniem odpływających mieszkańców. Podobnie jest we Wrocławiu, Kielcach, Szczecinie, Gdańsku czy Opolu. Warszawę natomiast przed wymarciem chronią tzw. „słoiki”, czyli ludność napływowa. Gdyby nie ona to Warszawa kurczyłaby się w tempie ekspresowym. Jak wynika z danych GUS w stolicy zmarło 94 tys. więcej osób niż urodziło się dzieci. „Gdyby nie wspomniane słoiki, liczba mieszkańców stolicy byłaby o ponad 9 proc. niższa niż obecnie. Na szczęście osiedliło się tu o 159 tys. więcej mieszkańców, niż z niej wyjechało”.

Najbardziej jednak straciła Łódź. “Miasto ginie – w ostatnich 25 latach zmarło w nim 119 tys. tys. więcej osób, niż się urodziło. – Bo Łódź nie potrafiła przyciągać młodych, którzy założyliby rodziny i mieli dzieci– twierdzi dr Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego. W Łodzi jest również nadumieralność osób w wieku 30–50 lat.

Ale co najbardziej ciekawe, Polska B czyli takie miasta jak Białystok czy Rzeszów, odnotowują wzrost populacji. „Od 1988 r. zwiększyła się, i to o ponad 31 tys., liczba mieszkańców Białegostoku. W tym mieście więcej jest narodzin niż zgonów – w ostatnim ćwierćwieczu o 17 tys”. Miasto przyciąga także mieszkańców innych miejscowości. To bardzo dobra prognoza na przyszłość, bo może poziom życia znacznie polepszy się w tej „gorszej lidze” polskich miast. A Warszawa będzie miała słoików, dopóty dopóki będzie praca. A z nią jest coraz trudniej nawet w Warszawie.

mod/Dziennik Gazeta Prawna