- Europa i świat nagradzają twórców in vitro Noblem, a Jarosław Kaczyński, pod rękę z Tadeuszem Rydzykiem, mówią o tym, żeby Polaków karać więzieniem i zakazać im in vitro – mówił Arłukowicz podczas debaty sejmowej na temat in vitro. A ja chciałbym mu zadać proste pytanie, czy wie, kto i za co otrzymał medyczną Nagrodę Nobla w roku 1949?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Osobą tą był Egas Moniz, portugalski psychiatra i neurochirurg, a przyczyną były badania nad medycznymi korzyściami z lobotomii. Jak wyglądał ten zabieg? Po serii elektrowstrząsów lekarz brał w dłonie szpikulec do lodu i wbijał go między gałkę oczną a powiekę. Później uderzał w młotkiem, tak by szpikulec przebił oczodół i przeszedł do płata czołowego. Gdy narzędzie było już wewnątrz czaszki trzeba było tylko – by posłużyć się cytatem – „ obracać go jak mieszadełka do koktajli wewnątrz mózgu”. Opis ten nie musiałby wywoływać wstrząsu, gdyby metoda ta – nawet jeśli drastyczna – miała jakiekolwiek pozytywne skutki. Kłopot polega na tym, że nie miała. I to od samego początku. Z dwudziestu pierwszych pacjentów, którym Moniz „poszatkował mózg” żaden nie uzyskał realnej poprawy zdrowia. Chorzy stali się tylko całkowicie obojętni na otaczający ich świat, a niewielka część z nich przestała miewać halucynacje i ataki agresji. I właśnie to sprawiło, że Moniz uznał ich za wyleczonych. Zwolennikom lobotomii nie przeszkadzało także, że aż 60 procent z ich pacjentów (a tylko w Stanach Zjednoczonych poddano temu „zabiegowi” 50 tysięcy osób) umierało, a pozostali choć udawało się niekiedy zmniejszyć objawy chorobowe, to tracili poczucie tożsamości, stawali się dziecinni, potulni, czasem apatyczni, a niekiedy w ogóle przestawali kontaktować się ze światem. Nagrody tej, dodajmy nigdy Monizowi nie odebrano, choć główny amerykański promotor lobotomii Walter J. Freeman, pod koniec życia stracił prawo do wykonywania zawodu.

I to by było w zasadzie na tyle, jeśli chodzi o argument ministra Arłukowicza. Argument z Nobla jest dość słaby, podobnie jak przekonywanie, że jeśli coś jest akceptowane na całym świecie, to znaczy, że jest to dobre. W latach dwudziestych i trzydziestych cały niemal świat zaakceptował eugenikę w różnych postaciach, również takiej, która pozwalała na sterylizację, a niekiedy kastrację ludzi, których uznawano za niedostosowanych społecznie. Prawa, które na to pozwalały były uznawane za dowód postępu i nowoczesności. A już kilkanaście lat później państwa ze wstydem wycofywały się z tego prawodawstwa. I nie mam wątpliwości, że podobnie będzie z prawem eugenicznym dotyczącym zapłodnienia in vitro. Jest bowiem hańbą, że przyznaje się prawo do powoływania do życia jednych za cenę życia innych. Nie wolno też zaakceptować ewidentnie eugenicznych reguł, jakie rządzą  klinikach in vitro.

Tomasz P. Terlikowski