Portal Fronda.pl: Jak ocenia pan poseł nominacje przedstawione przez premier Ewę Kopacz?

Jarosław Sellin, PiS: Prawdę mówiąc, tak jak większości Polaków, nie interesuje mnie to, kto będzie administratorem tej masy upadłościowej jaką jest rząd PO-PSL. Nawet, jeżeli pojawiają się tu jak najbardziej szlachetne nazwiska, to nie zmienia to faktu, że większość ludzi czeka, by ten rząd przestał być polskim rządem. Trzeba cierpliwie wytrwać cztery miesiące do wyborów. Czy będzie ministrem konstytucyjnym ten czy ów, dla Polaków jest naprawdę mało interesujące.

Zmiany personalne nie przyniosą więc PO korzyści?

Nie, dlatego, że Polacy – jak sądzę – odrzucili ten styl rządzenia, który poznali w ostatnich ośmiu latach. Odrzucili niewiarygodność ludzi, którzy tak wiele obiecywali, a tak mało z tego spełnili. Polacy mają dość uciekania od odpowiedzialności, bardzo wielu nierozliczonych afer. Wobec tej ostatniej afery, afery taśmowej, zmiany w rządzie musiały być dokonane – nie sądzę jednak, by Platforma była w stanie odzyskać jednym czy drugim nowym nazwiskiem kredyt zaufania. Myślę, że Polacy nie są tak naiwni.

A jak ocenia pan poseł nominację na koordynatora ds. służb specjalnych dla Marka Biernackiego?

To próba załatwienia kryzysowej sytuacji wewnątrz Platformy Obywatelskiej. Panuje tam niesłychane skłócenie, polegającego na istnieniu frakcji z różnymi liderami. Szwy się prują. Marek Biernacki jest nieformalnym liderem bardzo już „resztowej” frakcji konserwatywnej. Pani premier uznała, że skoro Platforma znalazła się w tak dużym kryzysie, to nie może już tracić żadnych zasobów i zdecydowała się dopieścić tę „resztówkę” konserwatywną. Nie ujmuje to jednak Markowi Biernackiemu, który naprawdę zna się na tym, co mu teraz powierzono. Dobrze o tym wiem, bo Biernacki to poseł z mojego okręgu wyborczego i znam go od lat. Z pewnością nadaje się do wyznaczonego mu zadania. Nominacja dla niego niczego jednak nie zmienia. Nie widziano go na tym stanowisku przez osiem lat; fakt, że obejmie swoją funkcję na ostatnie cztery miesiące rządów PO-PSL, nie pomoże Polsce.

Wicepremier Janusz Piechociński jeszcze przed ogłoszeniem nominacji powiedział, że jest rozczarowany, iż rok po aferze nie udało się jej „wygasić”. Właśnie tak: nie „wyjaśnić”, ale „wygasić”. Ten dobór słów jest znamienny?

Janusz Piechociński jest politykiem niewiarygodnym, a nawet politykiem bez honoru. Przypomnę, że gdy wybuchła przed rokiem afera taśmowa, wicepremier zapowiedział wyjście PSL-u z koalicji i swoją rezygnację z piastowanej funkcji, jeśli afera nie zostanie wyjaśniona do września tak, jak obiecał Donald Tusk. Afera, oczywiście, wyjaśniona nie została, Tusk uciekł do Brukseli, a Janusz Piechociński o swoich słowach zapomniał. Poważny polityk nie powinien tak się zachowywać. Deklaracja, jaką złożył, powinna być dla niego świętością. Liczył jednak na to, że ludzie nie będą o niczym pamiętać. Pamiętamy. Pamiętamy, że Piechociński zachował się niehonorowo. Teraz nagle zmienił retorykę i przekonuje, że nie chce wyjaśnienia, ale wygaszenia afery. Znaczy to, że dużo nauczył się od Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej. Politycy tej partii po wybuchu wszelkich skandali liczyli, że upływ czasu spowoduje nie tylko wygaszenie emocji, ale wręcz zapomnienie o tym, że jakaś sprawa miała w ogóle miejsce. Robiono tak ze wszystkimi aferami i widać, że Janusz Piechociński jest dobrym uczniem Platformy.

W ocenie pana posła Ewa Kopacz już z tego dołka się nie podniesie?

Wydaje mi się, że Ewa Kopacz jest słabym przywódcą partyjnym i państwowym. Traci wiarygodność i nie sądzę, żeby udało się jej różnymi personalnymi zmianami tę wiarygodność odzyskać.