„Czy miłość równa się seks? Czy miłość bez seksu jest jeszcze miłością? A może dopiero się nią staje? Czy to tylko czysta chemia?” - zastanawia się Anna Bogusz w najnowszym numerze „Wprost”. Sęk w tym, że autorka tekstu już na samym początku stawia niewłaściwe pytania, bo seks jest nieodłącznie związany z miłością. Seks bez miłości jest zwykłym, przepraszam i wrażliwych proszę o zatkanie uszu, pieprzeniem, właściwym raczej zwierzętom, niż ludziom. A miłość bez seksu? Cóż, zdarza się, ale jeżeli mówimy o małżeństwie, to przecież nie da się z niego wykluczyć seksu. I nie chodzi tylko o prokreację, choć Kościołowi często zarzuca się, że demonizuje seks, aprobując go jedynie wtedy, kiedy ma prowadzić do poczęcia dziecka.
„Wprost” jednak stawia inne pytania, drastycznie rozdzielając coś, co stanowi w pewnym sensie jedność - miłość i seks. Z góry założoną tezę autorka tekstu udowadnia, przytaczając opinie „ekspertów” (jak wiadomo, nie trudno znaleźć tych, których poglądy nam pasują). Dr Michał Lew-Starowicz mówi: „Choć seks na pierwszej randce bywa wyrazem konsumpcyjnego podejścia, to trwałość związku nie zależy od tego, kiedy para idzie do łóżka, lecz od tego, jakie są ich więź i wzajemne oczekiwania. Nie ma prostej zależności, że związki, w których do zbliżenia doszło na przykład dopiero po pół roku znajomości czy po ślubie są bardziej trwałe niż te, w których kontakty seksualne zaczęły się wcześniej”.
A przecież taka zależność jest i wielu naukowców (nie, nie księży czy katolickich psychologów!) tego dowiodło! Wystarczy choćby wspomnieć jedne z najnowszych badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Cornell w Nowym Jorku. Uczeni odkryli (w sumie to nie jest jakieś wielkie odkrycie), że związki, w których szybko dochodzi do relacji seksualnych są mniej szczęśliwe i mniej trwałe. „Przedwczesna, przedmałżeńska aktywność seksualna może wywrzeć długotrwałe niepożądane efekty na jakość związku” - przekonywali naukowcy z Uniwersytetu Cornell w Nowym Jorku.
Jednak „Wprost” bardzo chce nas przekonać, że wierność jednemu partnerowi to jakiś średniowieczny przeżytek. Psycholog i terapeutka uzależnień dr Ewa Woydyłło podkreśla, że związki są dziś mniej stabilne, bo... żyjemy dłużej. Kiedyś, kiedy średnia długość życia nie przekraczała „czterdziestki”, oczywistym było, że małżonkowie żyli razem do grobowej deski. Dziś, kiedy średnia długość dobija „ osiemdziesiątki”, młodych ludzi stających na ślubnym kobiercu czeka perspektywa 50-letniego pożycia. „To wielkie wyzwanie i problem. Skąd młody człowiek ma wiedzieć, jaki będzie za 15 lat? Dlatego dziś też ludzie wytrzmują ze sobą mniej więcej 10-15 lat. Ale trudno być razem dłużej” - mówi Woydyłło. Czyli perspektywa pięćdziesięciu lat razem to problem. A przecież nie ma nic piękniejszego pod słońcem, niż właśnie to poczucie bezpieczeństwa i stabilności, które daje trwały związek z drugą osobą! Problemem jest raczej to, że ludzie, m.in. dzięki takim opiniom, jak te głoszone przez „Wprost” zapominają o znaczeniu dawanego sobie słowa. A przecież przysięga małżeńska to nie jest jakieś tam zapewnienie. Dziś ludzie wchodzą w związki, z góry zakładając że „miłość” może się skończyć, a partner zmienić. Tylko czy to jest jeszcze miłość? Przecież ta nigdy się nie kończy...
Dno żenady „Wprost” osiąga, powołując się na opinie... Janusza Leona Wiśniewskiego, autora takich szmirowych powieści, jak „Samotność w sieci” czy „Intymna teoria względności”. Panu Januszowi absolutnie nie odmawiam sukcesów na polu chemii czy informatyki (dr informatyki, dr hab. chemii), ale o miłości to on zna się mniej więcej tak, jak na pisaniu powieści – niby coś tam napisze, i to się nawet dobrze sprzedaje, ale przecież nie od dziś wiadomo, że można sprzedać g... w papierku po cukierku, jeśli się to nieźle zareklamuje. Ale pan Wiśniewski mówi w rozmowie z „Wprost” - i warto to odnotować, zwłaszcza w kontekście rozpalonej ostatnio do czerwoności debaty o związkach partnerskich – że, paradoksalnie, mimo ustaleń wielu naukowców, to związki homo bywają szczęśliwsze i trwalsze niż relacje hetero. „We Frankfurcie nad Menem, gdzie obecnie mieszkam, 70 proc. ludzi to single. W moim bloku mieszka tylko jedna para, i na dodatek jest to para homoseksualna, darząca się przepiękną miłością”- mówi.
Zostawmy jednak homoseksualistów, bo nie ma sensu zaczynać po raz setny tej samej dyskusji. Co jednak z tymi wszystkimi singlami? Nie ma miłości, nie ma seksu? - zastanawia się „Wprost”. Wręcz przeciwnie! Seks (a raczej, znowu przepraszam, pieprzenie) jest, i to jak najbardziej, trzeba przecież jakoś te swoje zwierzęce instynkty zaspokajać. Dlatego rośnie popularność tzw. związków FWB („friend with benefits”), czyli „fucking friends” - związki tworzone tylko i wyłącznie w celu zaspokajania potrzeb seksualnych. W Polsce „ przyjaciele do seksu” mają nawet swoją stronę internetową, na której można przeczytać: „To serwis dla ludzi zapracowanych, niemyślących jeszcze o założeniu rodziny, którzy szukają przyjaciół do uprawiania miłości”. Z tym, że ta praktykowana przez nich „miłość” naprawdę ma niewiele wspólnego z prawdziwą Miłością i nie bardzo różni się od kopulacji pomiędzy zwierzętami. Bo, i to jest odpowiedź na bezsensowne pytania „Wprost” - seks bez miłości dehumanizuje człowieka.
Marta Brzezińska